sobota, 19 października 2013

Zajączek X - Odejście


Moje łóżko było dzisiaj wyjątkowo twarde i niewygodne. W dodatku nie mogłem pozbyć się wrażenia, że coś mnie dusi. Kiedy otworzyłem oczy zobaczyłem Tochiego, ściskającego mnie przez sen. Spróbowałem się od niego odsunąć, ale przez to tylko wzmocnił uścisk. Przypominał trochę węża, który zaciskał uścisk instynktownie, gdy tylko jego ofiara zaczynała się szarpać.
-Tochi... duszę się...
Mruknął coś tylko przez sen, nieznacznie wzmacniając uścisk.  Zacząłem się szarpać, ale przez to zostałem ściśnięty tak mocno, że byłem pewny, że za chwilę usłyszę trzask łamanego kręgosłupa. Tochi we śnie naprawdę przypominał węża.
-Tochi! Wstawaj! Duszę się!
Z trudem łapałem oddech. Byłem pewny, że za chwileczkę się uduszę.
-Hmmm....
Tochi wreszcie otworzył oczy i nieobecnym wzrokiem na mnie spojrzał.
-O, obudziłeś się już, zajączku?
-...Dusiisz mnie...
Udało mi się powiedzieć. Jestem pewny, że jeszcze chwila a całkowicie straciłbym przytomność. Tochi puścił mnie i odskoczył na tyle, na ile pozwalał na to śpiwór.
-Rety, przepraszam cię zajączku. Gdy śpię działam instynktownie. Nic ci nie jest?
Zapytał o to z niesamowitą troską. Oparł dłoń na moim policzku i wpatrywał mi się w oczy. Chyba rzeczywiście martwił się, że coś mi się mogło stać.
-Na szczęście nie... ale to ostatni raz kiedy śpię z tobą w śpiworze.
Wstałem i odwróciłem się tyłem do niego z oburzoną miną.
-Cieszę się...
Objął mnie od tyłu, delikatnie przyciskając do siebie. Jakby był pewny, że mocniejszy uścisk mógłby sprawić, że coś mi się stanie. Nie chciałem żeby się przesadnie zamartwiał, więc pozwoliłem mu się trzymać przez jakiś czas. Delikatnie pocałował mnie w policzek. W końcu się odezwałem:
-Wracajmy już do domu. Muszę się położyć na czymś wygodnym.
Chciałem zrobić krok, ale uścisk Tochiego wcale nie zelżał.
-Poczekaj chwilę...
Odwróciłem głowę. Momentalnie nasze usta zostały połączone. Miałem okazje się już przekonać, jak bardzo zależy Tochiemu na seksie gdzieś w lesie. Namiot jeszcze byłem w stanie znieść, ale nie coś takiego! Wyrwałem się z jego uścisku, potykając się o korzeń i przewracając się na ziemie.
-Nic ci nie jest zajączku?
Powiedział, kucając przy mnie. Chyba przy upadku stłukłem sobie kość ogonową, ale wolałem o tym nie wspominać.
-Nic mi nie jest. Bardziej obolały jestem od spania na ziemi.
Tochi się uśmiechnął i zmierzwił mi włosy.
-Wracajmy już do domu.
Powiedziałem, strącając jego rękę i odwracając głowę.
-No dobrze, więc chodź.
Złapał moją dłoń i pomógł mi wstać. Robiło mi się słabo na samą myśl o przejściu całej tej drogi jeszcze raz.
-Jeżeli chcesz, poniosę cię.
Wykurzał mnie fakt, że przez te kilka dni Tochi właściwie nauczył się czytać mi w myślach.
-Nie ma mowy. Moja duma by tego nie zniosła.
Skrzyżowałem ręce na piersi i uniosłem twarz, odwracając ją od Tochiego i przymykając oczy. Jak się okazało było to błędem, bo Tochi stanął przede mną i złapał moje nogi pod kolanami. Żeby się nie przewrócić, byłem zmuszony złapać go za szyję, a wtedy on wstał, biorąc mnie na barana.
-Hej... poczekaj... postaw mnie na ziemie!
-Wolę nie. Będziesz tylko narzekał jak bardzo jesteś zmęczony. W ten sposób szybciej będziemy w domu.
Tochi złapał w jedną rękę plecak, który wcześniej niósł i ruszył szybkim krokiem, najwidoczniej nie przejmując się dodatkowym balastem. Dopiero teraz zauważyłem, że zawsze jak gdzieś szliśmy Tochi musiał niesamowicie zwalniać tempo, bym mógł iść z nim. Jeżeli mógł iść tak szybko, to nasze wszystkie dwudniowe wyjścia mógł załatwić sam w zaledwie kilka godzin.
-Ty się w ogóle nie męczysz?
Zapytałem po dłuższej chwili milczenia.
-Kwestia wprawy. Nieraz nosiłem chore zwierzęta z o wiele dalszych zakątków lasu. Gdy zauważyłem jak bardzo może się to przydać, zacząłem regularnie ćwiczyć mięśnie rąk.
W jego głosie nie było słychać zadyszki, ani nawet zmęczenia. Sądząc po pozycji słońca nie było nawet południa, kiedy dotarliśmy do połowy drogi. Poprzedniego dnia dojście tutaj nam zajęło koło
4-5 godzin i mieliśmy co najmniej kilkanaście przerw.
-Co powiesz na małą przerwę zajączku?
-Czemu nie.
Tochi puścił moje nogi, stawiając mnie i rzucił plecak na ziemie. Rozciągnąłem się, prostując nogi i usiadłem na ziemi. Tochi zajął miejsce koło mnie i wyjął kanapki oraz plastikowe pudełeczko z owocami.
-Śniadanie na wyjątkowo wysokim poziomie.
Powiedziałem sarkastycznie, rzucając nienawistnym spojrzeniem na kanapkę. Tochi zaśmiał się krótko, zaczynając swoją porcje. Kanapki były wstrętne, ale biorąc pod uwagę umiejętności kulinarne Tochiego, smakowała wyjątkowo dobrze. Chleb był zbyt miękki i za mało chrupiący, a spora ilość masła tylko potęgowała ten smak. Sałata nadawała trochę chrupkości, ale pomidory zbytnio rozcieńczały chleb. Gdyby chociaż Tochi dodał tam kawałek soczystego kurczaka...
-I jak?
-Jadłem gorsze...
-Cieszę się.
Tochi uśmiechnął się szeroko. Wbiłem wzrok w kanapkę czując jak przyśpiesza mi serce a policzki robią się czerwone. Spróbowałem owoców, które podał mi Tochi. Wcześniej jednak wylał do pudełeczka wodę, żeby je obmyć. O dziwo były one przepyszne. Słodkie i soczyste. Nie jadłem takich jeszcze nigdy w domu. Na moje nieszczęście Tochi zauważył moją minę.
-Dobre, prawda? To są prawdziwe owoce leśne. Rosną bez żadnych chemikaliów, dzięki czemu nie tracą prawdziwego smaku.
-Są naprawdę dobre.
Po zjedzeniu całego prowiantu ruszyliśmy w dalszą drogę. Tak jak wcześniej, wbrew mojej woli zostałem poniesiony przez Tochiego. Nie było nawet 15 kiedy dotarliśmy do domu.
-No, jesteśmy.
Powiedział Tochi kładąc mnie na ziemi.
-Dlaczego w ogóle mnie zabierasz na te wszystkie wyprawy? Tylko tracisz czas i musisz spać gdzieś na ziemi. Gdybyś chodził sam, mógłbyś wszystko załatwiać w jeden dzień.
Tochi uśmiechnął się delikatnie, przysuwając się niebezpiecznie blisko mojej twarzy.
-Ale wtedy podróżowałbym sam. Wolę chodzić nawet tydzień, bylebyś mógł iść ze mną.
Odwróciłem twarz, czując jak się czerwienie. To takie żałosne, że wielki Usami Takeda- dziedzic jednego z największych majątków w kraju, mieszka gdzieś w lesie pod całkowitą dominacją jakiegoś plebejusza. Tochi oparł dłoń na mojej piersi przysuwając się bliżej. Wiedziałem do czego to zmierza, i musiałem jak najszybciej to powstrzymać. Szybko odepchnąłem jego rękę i wyślizgnąłem się z uścisku.
-Jestem wykończony. Muszę się położyć na czymś wygodnym.
Powiedziałem niby beztrosko, ale dając do zrozumienia, żeby Tochi dał mi spokój.
-Więc pewnie nie masz nastroju na spacer do miasta?
Rzuciłem się na łóżko i spiorunowałem go spojrzeniem. Nie miałem ochoty już nigdzie dzisiaj wychodzić.
-Muszę skoczyć po jakieś zakupy. Myślałem, że może wolisz iść niż zostać tutaj.
-Zdecydowanie wolę zostać. Nie mam już siły na łażenie po lesie.
Tochi widocznie zmieszany odwrócił wzrok. Wyglądał jakby czuł się winny.
-Co się stało?
Usiadłem na łóżku, wpatrując się w Tochiego zdziwiony. Widziałem jak zerka na plecak, który zabrał na naszą ,,wycieczkę". Po krótkiej chwili wysunął się z niego około 140 centymetrowy wąż. Był jasno brązowy, z czarnymi plamami na grzbiecie. Odsunąłem się jak najdalej tylko mogłem.
-C-c-c-c-c-co... co to niby jest?!
Tochi wyciągnął rękę do węża, który wpełznął i owinął się na niej.
-Hebi-chan... no wiesz, wąż. Zauważyłem wczoraj jak sunąc uderza o drzewa i kamienie. Zauważyłem, że ma mleczne oczy, co pewnie świadczy o ślepocie. Prawdopodobnie też ma problemy z receptorami na języku. Nie mogłem go tak zostawić. Nie przejmuj się, nie jest jadowity, zaj... aaa... no tak... zapomniałem, że węże jedzą zające..
-Masz go stąd zabrać
-Nie bój się... na pewno nie zrobi ci krzywdy. Dopilnuję tego.
Uśmiechnął się, opuszczając głowę, ale unosząc na mnie oczy. Wyglądał jak dziecko, dumne ze zniszczenia własności rodziców. Najwidoczniej stres jak przyjmę wiadomość o wężu, już mu przeszedł.
-Nie znoszę tych obślizgłych stworzeń! Już wolę te zapchlone futrzaki!
-Nie gniewaj się zajączku. Nie mogłem tak go zostawić. Wybaczysz mi?
Zapytał ze zranionym spojrzeniem. Wszystko wydawało się dla niego takie proste i oczywiste. Nie miał problemów jak normalni ludzie. Nie musiał się przejmować praktycznie niczym. Nie potrzebował luksusów, jego praca, za którą dostawał pieniądze była jego życiem i nie miał kłopotów rodzinnych, ani z przyjaciółmi. To było życie o jakim wielu marzyło. Jednak ubóstwo, w którym żył nie było dla mnie. Próbowałem długo, ale już jakiś czas temu zdałem sobie z tego sprawę. Długo to odwlekałem, ale w końcu musiałem spojrzeć prawdzie w oczy. Ja... ja nie umiałem tak żyć. Chciałem wrócić do domu. MUSIAŁEM wrócić do domu.
-Wybaczę tylko jeżeli wyrzucisz stąd tego węża...
Udałem oburzoną minę, odwracając się do Tochiego tyłem. Skrzyżowałem ręce na piersi, żeby uwierzytelnić moją grę. Przez chwile panowała cisza, zakłócana tylko dźwiękami niezliczonych zwierząt. Potem usłyszałem kroki Tochiego, kiedy spojrzałem przez ramie stał tuż przy mnie, po chwili już leżałem pod nim na łóżku. Zerknąłem na drzwi, przy których sunął wąż. Przynajmniej nie przyszedł do mnie z nim.
-Co chcesz żebym zrobił, zajączku?
Patrzył na mnie pożądliwym spojrzeniem. Wiedziałem, że zaraz zmieni się w wilka pochłaniającego swoją ofiarę. Musiałem mu się oprzeć, więc odrzekłem chłodno.
-Natychmiast mnie puścił.
Tochi zaśmiał się krótko i złożył namiętny pocałunek na moich ustach. Szarpałem się, żeby zachować pozory. Zacząłem jęczeć kiedy wsunął dłoń pod moją bluzkę i pieścił moje sutki.
-Ach... Tochi... pocz... poczekaj...ach...
Jego język przeniósł się z moich ust na szyje potęgując tylko odczuwaną przeze mnie rozkosz. Zacisnąłem powieki i złączyłem uda gdy poczułem jak zaczynam robić się twardy. Tochi jednak nie chciał zbyt szybko mi ulżyć. Zaczął lizać moje sutki, patrząc z satysfakcją na moje rosnące podniecenie. W końcu jednak sięgnął do rozporka moich spodni, zsuwając je potem z moich bioder i rzucając na podłogę.
-Tochi... poczekaj... poczekaj chwile...
Nie zwracając na mnie uwagi, zaczął jeździć ręką po moim penisie. Zagryzłem boleśnie wargi, starając się powstrzymać jęki.
-Nie... Tochi przestań... ja... nie... ach...
Wkrótce potem doszedłem. Po krótkim przygotowaniu, Tochi powoli zaczął się we mnie wsuwać. Z każdą chwilą jego ruchy stawały się szybsze. Nie mogłem już opanowywać głosu. Miałem tylko nadzieję, że moje jęki nie były słyszalne poza chatką. Minęła chyba godzina, kiedy w końcu Tochi przestał mnie posuwać i powoli wysuwał się ze mnie. Nie mogłem dalej utrzymać się w pozycji klęczącej z rękoma opartymi na łóżku. Oddychałem szybko, czując pulsujący ból z tyłu.
-W porządku zajączku?
Zapytał Tochi, schylając się i pieszcząc oddechem moją szyje.
-Wredny wilk...
Kątem oka dostrzegłem uśmiech Tochiego. Chyba… chyba naprawdę go pokochałem... ale również nienawidziłem go za to że z taką łatwością niszczył moją dumę.
-I co? Nie jesteś już zły?
-Myślisz, że przez to co mi zrobiłeś przestałem być zły, że przyprowadziłeś do domu węża?!
-Tak?
Spojrzał na mnie zranionym wzrokiem. Nienawidziłem tego, jak bardzo umiał manipulować moimi emocjami.
-Idź już lepiej do tego cholernego miasta.
Podniosłem się delikatnie do pozycji siedzącej. Tochi złapał mój podbródek i pocałował mnie w policzek. Potem ruszył do drzwi.
-A o Hebiego-chan się nie martw. Nie zrobi ci on krzywdy. Wrócę tak szybko jak będę mógł.
Kiedy zatrzasnął za sobą drzwi poczułem bolesne ukłucie w sercu. Pierwszy raz zostałem tutaj bez niego. Poszedłem szybko się opłukać pod prysznicem. Kiedy jechałem tutaj razem z Tochim, spakowałem do torby kilka ważnych rzeczy. Wyjąłem z niej teraz prezent, który przygotowałem dla Tochiego. Położyłem go na blacie kuchennym i zacząłem zapisywać wiadomość na kartce.
,,Przepraszam cię Tochi.
Nie chciałem, żeby tak to wyszło. Starałem się, ale ja nie umiem żyć tak jak ty. Zrozumiałem też, jak ważne są dla ciebie te zwierzęta i jak bardzo potrzebny ty jesteś im. Wiem, że ich nie opuścisz. Wyrządziłbyś im wtedy wielką krzywdę. Dlatego mam nadzieję, że zrozumiesz moją decyzję. Nie chcę jednak, zostawić cię na zawsze i zapomnieć. Zostawiam ci więc coś w prezencie. Uznaj to za podziękowanie za wszystko co dla mnie zrobiłeś. Jest to tak zwany telefon. Nie wiem czy kiedyś się z tym nie spotkałeś. Zapisałem ci już tam mój numer. Możesz dzwonić i pisać kiedy tylko zechcesz. O ile będziesz chciał dalej utrzymywać ze mną kontakt. Jeszcze raz cię przepraszam. To nie była wina żadnego z nas. Po prostu za bardzo się różnimy. Jeżeli jednak mnie znienawidzisz, zrozumiem to. Przepraszam. Ja naprawdę cię...."
Do oczu napłynęły mi łzy. Nie umiałem zakończyć tego zdania. Nie umiałem napisać mu ,,kocham cię" nawet jeżeli były to tylko słowa na papierze. skreśliłem ostatnie zdanie ścierając łzę i kładąc kartkę na pudełku z telefonem. Kiedy odwróciłem się w stronę drzwi zauważyłem jak wszystkie zwierzaki mi się przypatrują. Jakby spojrzeniem chciały mnie powstrzymać od odejścia.
-Tochi jest dobrym człowiekiem... dbajcie proszę o niego, zwłaszcza jak będzie znosił moje odejście.
Były to co prawda głupie zwierzaki, ale czułem, że rozumieją co mówię. Spuściłem wzrok i opuściłem mieszkanie. Czułem jak serce mi się kraja. Zwłaszcza, że mogłem już nigdy tu nie wrócić.

2 komentarze:

  1. Troszkę smutny rozdział, ale bardzo mi się podoba ;w; . Nie mogę doczekać się kolejnego :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Stwierdziłam, że jednak zacznę od tego na czym skończyłam :v
    Tochi... Ja wiem, że ty dużo czasu ze zwierzątkami spędzasz, ale weź się nie upodabniaj ;-; Jeszcze nam Królisia zadusisz ;-;
    No co ty nie powiesz... Może by się nie obudził gdybyś nie próbował go zabić we śnie!
    Ale i tak go lubię ♥ Taki pocieszny i troskliwy.... A do tego niewyżyty! Jeszcze go nam zajeździ :')
    Trzeba było mu powiedzieć! Wymasowałby... Bardzo dokładnie >:)
    No cóż... Wychowywany w dobrym domu :D To nie przyzwyczajony do wędrówek... i innej aktywności >:D
    Nie narzekaj! Tochi robi za dobrą żonę, obiadki gotuje, a ten narzeka!
    Sam się naucz gotować jak ci przeszkadza!
    Jaki uroczy~ Usagi to taki słodziutki ukeś ♥
    Przechodzisz na króliczą dietę! Same owoce! xD
    Mrr.... :3
    Tochi tak go zawstydza ^^
    Wiedziałam! Prędzej czy później MUSIAŁ przywlec jakiegoś gada! :D
    Tochi ty erotomanie! Zostaw, fe nie wolno! Seks nie rozwiązuje wszystkich problemów!
    Godzina?! Kurna Tochi! Jakie ty masz pokłady energii! o.O
    No nie... Ty go chyba nie zostawisz? Usagi...? Proszę...?
    Usagi... To, że mieszka w głuszy nie znaczy, że nie wie co to telefon ;-;
    Zostawiłeś go podłą mendo! I tak się zgubisz w lesie :P
    Brać go zwierzaki! Nie dajcie mu uciec!
    Ty podła mendo ;-;
    ~Strzyga

    OdpowiedzUsuń