niedziela, 27 października 2013
Zajączek XI - Pożegnanie
Biegłem leśną dróżką, ścierając ciągle łzy. Na szczęście tylko jedna droga prowadziła do miasta, więc nie było mowy, żebym się zgubił. Miałem wrażenie, że jakaś część mojego serca została w tamtym żałosnym domku. Chociaż chodziło chyba bardziej o osobę, która w nim mieszkała. Po mniej więcej kwadransie marszu byłem już wykończony. Usiadłem na trawie, opierając się o drzewo i wyjąłem kanapki, które zabrałem z domku. Zostały nam z dzisiejszej wyprawy, więc były jeszcze świeże.
-Zajączku? Co ty tutaj robisz?
Usłyszałem głos Tochiego. Poczułem dreszcz przeszywający moje ciało. Byłem pewny, że pozostanie w mieście trochę dłużej i nie spotkam się z nim bezpośrednio. Stał nade mną z zaciekawioną miną i lekko przekrzywioną głową. W ręce trzymał ekologiczną siatkę wypełnioną jedzeniem. Nie było sensu go oszukiwać. Musiałem zachować się jak dorosły i powiedzieć, że odchodzę. Wstałem z ziemi i spojrzałem mu w oczy. Bez względu na to co do niego czułem, byłem pewny, że tak będzie lepiej.
-Przepraszam cię, Tochi. Zrozumiałem jednak, że ja nie mogę tak żyć. Próbowałem, ale to nie jest środowisko, w którym mógłbym żyć. Nie chcę, żebyś pomyślał, że mi na tobie nie zależy, ale...-zawahałem się przez chwilę, czując jak się rumienie po tym jak przyznałem mu, że mi na nim zależy.- po prostu nie umiem tak żyć. Wiem, że zrozumiesz. Ja umiem zrozumieć, że nie opuścisz tych wszystkich zwierząt ani swojego domu. Wiem, że może być ci ciężko, ale wiem też, że zrozumiesz.
Cały czas utrzymywałem poważną minę, chociaż miałem ochotę się rozpłakać. Przygotowałem się psychicznie na wszystko. Że Tochi się wkurzy i zacznie krzyczeć, że odejdzie bez słowa albo opuści głowę, starając się powstrzymać łzy. Serce mi się krajało, ale udawało mi się ukryć to przed nim ukryć.
-Rozumiem.
Zaskoczony spokojem w jego głosie, gwałtownie uniosłem głowę. Tochi nie wyglądał na złego ani zrozpaczonego. Wręcz przeciwnie, patrzył na mnie z czułością i delikatnym uśmiechem. Wtedy moje serce wydawało się pęknąć. Nie spodziewałem się, że na moje odejście zareaguje z uśmiechem. Przez głowę przeszła mi myśl, że on tak naprawdę nigdy mnie nie kochał. Że byłem dla niego tylko zabawką. Kolejnym zwierzątkiem do opieki. Nawet nie zorientowałem się, kiedy do oczu napłynęły mi łzy a nogi odmówiły posłuszeństwa. Upadłem na kolana wybuchając głośnym płaczem. Nienawidziłem go... nienawidziłem za to jak łatwo niszczył moją dumę. Nienawidziłem go... bo tak bardzo go kochałem. Tochi przysiadł przede mną, przytulając mnie do siebie.
-Nie płacz zajączku...
-Jak możesz być taki spokojny?! Skoro ci na mnie nie zależało to po co udawałeś, że jest inaczej?!
-Zajączku... uspokój się, ja naprawdę cię kocham.
-Gdyby tak było, nie przyjąłbyś wiadomości o moim odejściu tak spokojnie! Dokładnie tak samo się zachowywałeś po odejściu Fuku! Przyznaj, nie znaczę dla ciebie nic więcej, niż ta banda zapchleńców, zalegająca u ciebie w domu!
-Zajączku...
-O tym właśnie mówię! Dla ciebie jestem kolejnym zwierzątkiem! Ale... gdybyś chociaż od razu mi to powiedział nie przywiązałbym się tak do ciebie!
-Posłuchaj mnie proszę... ja naprawdę cię kocham. Jesteś dla mnie wszystkim.-Dalej mnie przytulał, więc wyczułem szybkie bicie jego serca, kiedy wypowiadał te słowa.- To nie tak, że pozwalałem odchodzić tym zwierzakom bo mam ich dosyć. Wiem po prostu, że lepiej dla nich jest odejść. Czuję się okropnie za każdym razem, gdy widzę jak ktoś mi bliski odchodzi. Zajączku... kocham cię bardziej niż kogokolwiek dotąd, ale wiem, że tutaj nie byłbyś szczęśliwy. Twoje miejsce jest w mieście, nie tutaj. Widząc twoją determinację uznałem, że najlepiej będzie jak się pogodzę z twoim odejściem. Oczywiście ty nie opuszczasz mnie na zawsze, prawda?
Odsunąłem głowę od bluzki Tochiego, kiedy ujął moją twarz w dłonie. Patrzył mi prosto w oczy, czekając na odpowiedź.
-...Tak...
Odrzekłem cicho, czując spływające po policzkach łzy. Tochi przysunął się do mnie całując mnie namiętnie. Potem odsunął się, ścierając łzę z mojego oka. Przez niego cały mój spokój i opanowanie legło w gruzach. Powinienem pójść dalej, dopóki byłem jeszcze w stanie. Wstałem z ziemi, z opuszczoną głową.
-Nie martw się. Przecież jeszcze się zobaczymy.
Kiwnąłem głową zaciskając usta. Widziałem, jak Tochiemu drżą ręce. Starał się być silny, ale on chyba też cierpiał. Oparłem czoło na jego klatce, pozwalając by objął mnie ramionami. Chciałem trochę mu pomóc. Któryś z nas musiał być silny, więc Tochi nie mógł nawet się rozpłakać. Jednak w uścisku Tochiego wyczuwałem smutek, który drzemał w jego sercu. Przytulił mnie tak mocno, jakby dzięki temu mógł zatrzymać mnie na zawsze. Kiedy mnie puścił, nie spojrzałem już na niego. Minąłem go i poszedłem dróżką w stronę miasta. Było to trudne ale udało mi się go w końcu zostawić. Po jakimś czasie odwróciłem twarz, by po raz ostatni na niego spojrzeć. Stał na środku drogi, ręce trzymał w kieszeniach i wpatrywał się we mnie. Uśmiechnął się smutno i pomachał mi na pożegnanie. Czując napływające łzy ruszyłem dalej.
*Tochi*
Jeszcze nigdy nie czułem takiego bólu, kiedy opuszczało mnie jakieś zwierzę. Widząc znikającego za drzewami zajączka miałem wrażenie, że zabiera ze sobą moje serce. Wiedziałem, że jeszcze się spotkamy, ale rozstanie nawet na krótki czas sprawiało mi ból. Zawróciłem i ruszyłem w stronę domu. Czekali tam na mnie Harinezu, Ris, Fokku, Hebi-chan i cała masa innych zwierzątek. Jednak nie było tam mojego zajączka. Wsypałem do misek dla zwierząt jedzenie zakupione w mieście i podałem jedzenie Habiemu-chan. Położyłem się potem na łóżku, koło leżącego tam Risa. Wiewiórka żyła tutaj już od dawna i chociaż wielokrotnie wypuszczałem ją na wolność ona zawsze wracała. Chyba zadomowiła się tutaj za bardzo. Przez chwilę leżałem, wpatrując się w sufit. Ten dom bez krzyków zajączka wydawał się pusty. Fukku wskoczył na mnie, nachylając się nad moją twarzą. Podrapałem rudego lisa za uchem, pozwalając by położył się na mnie. Wtedy usłyszałem jak Ris szaleje po domu, chcąc chyba zwrócić moją uwagę. Zsunąłem Fukku z siebie i usiałem. Ris wskoczył na łóżko przede mną a potem na blat. Wstałem, podążając wzrokiem za wiewiórką, która zatrzymała się przy liście, położonym na jakimś pudełku na blacie. Przeczytałem wiadomość. Poczułem najpierw żal, jednak uśmiechnąłem się do siebie, kiedy przeczytałem za jak bardzo niezdarnego w dziedzinie elektroniki uważa mnie zajączek. Wyjąłem telefon z pudełka. Oprócz listu zajączek umieścił tam szczegółowe instrukcje jego obsługi. Telefon był z bocznie rozsuwaną klawiaturą i raczej prosty w obsłudze, nawet dla kogoś, kto od dawna nie miał kontaktu z elektroniką. Włączyłem książeczkę z kontaktami. Z początku nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Przez krótki czas wpatrywałem się w wyświetlacz. Kiedy w końcu dotarło do mnie co tam jest napisane uśmiechnąłem się do siebie. Na telefonie, jedynym zapisanym kontaktem był numer podpisany ,,zajączek"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
nie nie nie nie nie
OdpowiedzUsuńfuck fuck fuck fuck fuck
*płacze* nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee
To okrutne ;______________; Jak mogłaś??? Jak??? Dlaczego?
Wiesz co? Czytam opowiadania yaoi od pół roku prawie codziennie i trafiłam na wiele wiele wieeeeeeeele autorek przy których śmiałam się do rozpuku.
Ale to opowiadanie jest pierwszym przy którym się rozbeczałam. Rozpłakałam... Nie pamiętam kiedy ostatnio płakałam... Piękne. Smutne. Piękne. Smutne.
Nienawidzę i kocham jednocześnie.
Mówiłam już, że jestem zagranicą? Tu jest godzina 5.50, a Twoje opowiadania czytam od około 3 godzin jeśli nie więcej. Poryczałam się.... Nie wierzę ;__; Pierwszy raz mi się zdarzyło popłakać... Tak piękne opowiadanie. Piękne.
Ja pierdolę znowu gadam jak wariatka XD
;___;