sobota, 22 listopada 2014

LXXI - Rozwiązanie

Witajcie. Jak pewnie zauważyliście od jakiegoś miesiąca znajdowała się na stronie ankieta, czy chcecie jakieś konkursy. Z 6 głosów aż sześć było na tak, co mnie bardzo ucieszyło. Za to 5 chciała, bądź nie miała nic przeciwko temu, żeby nagrodami były np. posty pisane na specjalne życzenie, co ucieszyło mnie jeszcze bardziej.
Mam więc nadzieję, że z równie wielkim zapałem przystąpicie do wzięcia udziału w konkursie(już to widzę)
Zasady są następujące: robicie jakąkolwiek pracę związaną z tym blogiem. Może to być rysunek, manga, figurka w stali 1:1 napis na murach, cosplay, obraz, co tylko chcecie. Zdjęcia możecie przysyłać na mój fanpade: https://www.facebook.com/HistorieYaoi?fref=ts
Gdzie zwykle piszę, kiedy pojawiają się nowe noty i przepraszam, czemu tak późno, albo na mój e-mail: katsumii.kasai@gmail.com
Wszystkie pracę, których autorzy wyrażą na to zgodę znajdą się na blogu. Zwycięzca będzie mógł poprosić mnie o napisanie specjalnej noty dla niego. Będzie mógł prosić o wszystko co związane z yaoi; fanfiki, niefanfiki, sado-maso, meido itp.Nawet poświęcę czas by się douczyć, jeżeli się okaże, że jakiegoś paringu w ogóle nie znam.
Na razie to tyle. Mam wielką nadzieję, że zgłosi się ktokolwiek, kto będzie chciał wziąć udział w konkursie, bo myślę, że nie tylko ja, ale też wy z chęcią obejrzycie pracę kogoś bardziej uzdolnionego plastycznie ode mnie.

*******************************

- Więc, co teraz? – Zagadnął Tochi jakby nigdy nic, kiedy jechaliśmy już dalej. Od kiedy tylko ruszyliśmy wierciłem się niespokojnie w krześle, starając się znaleźć wygodną pozycję. Obawiałem się jednak, że żadna pozycja siedząca nie będzie teraz dla mnie wygodna. Ale wolałem już cierpieć, niż leżeć na tylnym siedzeniu, gdzie wszędzie znajdowała się sperma po naszym ostatnim akcie.
- Co masz na myśli? Jeżeli co dalej z moją rodziną, to nie mam zamiaru już się z nimi kontaktować. Na pewno nie z rodzicami. A co do rodzeństwa to znajdę jakiś sposób, żeby się z nimi porozumieć.
- Nie o to mi chodziło. Twoja rodzina wie, gdzie mnie szukać. A nie sądzę, żeby tak łatwo mi odpuścili skandal na skalę światową.
- Jaki skandal? Przecież nikt nie wie o tym, co nas łączy.
Tochi prychnął, kręcąc głową, ale nie spuszczając wzroku z jezdni.
- Dziedzic jednej z najbogatszych firm na świecie ma się żenić, a na jego ślub przychodzi kompletnie nieznany człowiek, przekonując go, że nie powinien tego robić i zabiera go ze sobą. Jeszcze jak ktoś zacznie szperać okaże się, że ów chłopak należy do rodu Chiba. Myślisz, że żadne media się tym nie zainteresują? To tylko kwestia czasu, aż będziemy na okładkach wszystkich gazet.
Zamarłem. Rzeczywiście taki skandal nie obszedłby się bez echa.  
- Jestem skończony... - szepnąłem do siebie, chowając głowę między nogami.
- Nie będzie źle. Tylko na razie musimy pomyśleć co zrobimy do czasu, aż twoja rodzina przestanie chcieć mojej śmierci.
- Możemy się zatrzymać w hotelu... Masz jakieś oszczędności, prawda?
- Cóżżż.... - Tochi zmieszał się widocznie.
- Nie mów mi, że nie masz ani grosza. Przecież zarabiasz jako leśniczy, prawda?
- No tak, ale... żeby po ciebie przyjechać wziąłem kilka dni wolnego i oddałem wszystkie pieniądze kelnerowi w barze, żeby zaopiekował się lasem i kupił karmę dla zwierząt, które u mnie mieszkają.
- Żartujesz, prawda? Proszę, powiedz, że żartujesz.
Uśmiechnął się zmieszany. Świetnie... gorzej już być nie mogło.
- Wiem, że dopiero co wyszedłeś z kościoła, ale nie masz przy sobie żadnych pieniędzy?
- Nie mam. Nie spodziewałem się, że będę ich potrzebował.
- Nie martw się zajączku. W najgorszym wypadku będziemy nocować w lesie.
- Bez namiotu i śpiworów? Zapowiada się świetnie...
- No dobra, a jaki ty masz pomysł?
Zamyśliłem się przez chwilę. Chyba nigdy nie byłem w tak beznadziejnej sytuacji, chociaż... od kiedy poznałem Tochiego wiele miałem sytuacji, które zdarzały mi się pierwszy raz.
Tochi zwolnił gwałtownie, włączył prawy migacz i zaczął zjeżdżać na pobocze.
- Co się dzieje?
Dopiero po chwili zauważyłem policjanta, machającego na nas.
- Przekroczyłeś prędkość? - Zapytałem lodowatym tonem głosu.
- Może troszkę...
Rzuciłem okiem na tylne siedzenia, całe w spermie. Jeżeli ten policjant tam spojrzy chyba się zabiję.
- Prawo jazdy i papiery wozu - Powiedział do Tochiego, gdy ten opuścił szybę.
Podciągnąłem kolana i oparłem na nich czoło, starając się ukryć w nich całą czerwoną twarz.
- Wie pan jakie jest tu ograniczenie prędkości? - Zapytał beznamiętnie.
- Nie mam pojęcia. Pięćdziesiąt?
- Czterdzieści. A ile pan jechał.
- Nie spojrzałem - Tochi był zdecydowanie zbyt spokojny, jak na kogoś złapanego przez policję. Odpowiadał beznamiętnie i nawet się uśmiechał.
- Osiemdziesiąt. Oby z takim samym spokojem płacił pan mandaty. Proszę.
Zerknąłem w bok. Tochi przyjął mandat i schował go do skrytki między siedzeniami. Już miałem odetchnąć z ulgą, kiedy policjant spojrzał na tylne siedzenia. Zacisnąłem powieki ze wstydu.
- Jakiś problem, panie władzo? - Zapytał Tochi.
- Emm... synu, ile ty masz lat?
Tochi szturchnął mnie ramieniem, informując mnie, że to pytanie istotnie skierowane było do mnie.
- Szesnaście... - Mruknąłem.
- Naprawdę? Wyglądasz na jakieś czternaście. Masz ze sobą jakiś dowód?
Pokręciłem głową, nie podnosząc wzroku.
- A ten garnitur to skąd? Jakieś przyjęcie?
Nie odpowiedziałem. Naprawdę nie była to sytuacja z której miałem ochotę się tłumaczyć.
- Właśnie wracamy z przyjęcia u znajomych. Mieliśmy tam zostać tylko do ostatniego wieczora, więc nie braliśmy zbyt dużo rzeczy. A on ubrania codzienne już zdążył zabrudzić.
Policjant milczał przez chwilę. Czułem, że to nie skończy się dobrze. Dopiero po chwili westchnął ciężko i się odezwał:
- Dobrze... możecie jechać dalej, ale uważaj na ograniczenia prędkości. I noś przy sobie dowody.
- Oczywiście. Dziękujemy bardzo
Tochi wykręcił i ruszył dalej przed siebie. Odetchnąłem z ulgą.
- To była chyba najbardziej żenująca sytuacja w moim życiu...
- Nie było tak źle. Mogliśmy jeszcze trafić do więzienia. Mnie posądzić o pedofilię a ciebie wysłać z powrotem do domu.
- Ciekawe czemu tego nie zrobił...
- Pewnie poczuł obrzydzenie i odrzuciła go myśl zajmowania się nami - Tochi wzruszył ramionami.
- Czy ty czymkolwiek się przejmujesz?
- Hmm... tobą na przykład - Uśmiechnął się szeroko, kompletnie ignorując moje zażenowanie. - Nic się nie stało, więc po co to roztrząsać?
- Bo było to żenujące...
- A nie lepiej byłoby pomyśleć co mamy robić? Bo jak na razie jest dosyć słabo.
- ,,dosyć słabo"? Moim zdaniem jest trochę gorzej niż ,,dosyć słabo"! Jest beznadziejnie! Nie mamy pieniędzy, dachu nad głową ani jedzenia!
- To co proponujesz?
- Nie wiem... nie mam pojęcia...
- Nie załamuj się zajączku. W najgorszym wypadku prześpimy się w samochodzie.
Prychnąłem. Może i moje życie obróciło się o 180 stopni od czasu poznania Tochiego, ale nie miałem najmniejszego zamiaru schodzić poniżej jakichś standardów. Mimo wszystko miałem jeszcze resztki dumy. Wtem mnie olśniło. To przecież było oczywiste... tak oczywiste, że cud, że wcześniej na to nie wpadłem.
- Daj mi swój telefon.                                                        
- A co z twoim? - Zapytał, sięgając do kieszeni i podając mi komórkę, którą kiedyś mu kupiłem, żebyśmy mogli być w kontakcie.
- Nie schowałem jej do garnituru... musisz mi to wybaczyć.
- Do kogo dzwonisz?
- Nie mogę wrócić ani do mojego domku, ani do wspólnego mieszkania, bo mogą tam czekać moi rodzice. Spróbuję zadzwonić do Hany, może będzie mogła przywieźć mi jakieś pieniądze.
- Nie gniewaj się zajączku, ale nie sądzę, żeby było to możliwe. Wiesz, zrobiliśmy niezłego zamieszania... jeżeli twoi rodzice znają twoje rodzeństwo chociaż trochę wiedzą, że będą próbowali ci pomóc. Co więcej, możesz narobić im kłopotów jak zadzwonisz. No wiesz... zakażą im kontaktu z tobą albo coś podobnego...
Westchnąłem ciężko.
- Ech... chyba masz racje... - Prawie chciało mi się płakać. Czułem się tak, jakbym nie mógł już na nikim polegać. Nie mogłem liczyć na moich rodziców, rodzeństwo, ani przyjaciół, których notabene nie miałem. Chyba, że liczą się bogate dzieciaki z innych rodzin, które spotykałem na przyjęciach, a których nigdy nawet nie lubiłem i na co dzień nie mieliśmy kontaktu.
- Więc co teraz? Gdzie mam jechać?
- Nie wiem... - wyszeptałem, podciągając kolana i opierając na nich czoło. Miałem wrażenie, że lada chwila się rozpłaczę. Nie chciałem spać w lesie ani samochodzie a nigdzie indziej nie mogliśmy znaleźć miejsca.
- Zajączku? Coś się stało?
- Nic...
- Hej, nie martw się. Coś wymyślimy. Fakt, nie jest kolorowo, ale chyba bywało gorzej, prawda? Zobaczysz, za kilka dni twoi rodzice o wszystkim zapomną i znowu zamieszkamy u mnie.
- Fajnie, ale co masz zamiar robić przez te kilka dni? Poza tym... - zamilkłem na chwilę. W końcu nic nie powiedziałem. Zbyt wiele rzeczy chciałem powiedzieć na raz. Miałem wrażenie, że ostatecznie odciąłem się od mojego dotychczasowego życia. Bałem się co będzie dalej, nie byłem pewny, czy chcę resztę życia spędzić w lesie... nawet z Tochim. Oprócz tego byłem zły, że nawet nie mogę polegać na mojej rodzinie.
- Jakoś sobie poradzimy. Na pewno jest jakieś wyjście. I nie bój się, rodzeństwo na pewno cię nie zostawi. Gdy cała ta sprawa nieco ucichnie na pewno coś wymyślą, żebyś mógł żyć jak do tej pory.
Odwróciłem głowę w jego stronę. Skąd wiedział...
- Jasne, że cię kocham, ale przecież nie będziesz mógł żyć wiecznie u mnie. Wybacz zajączku, ale nie jesteś stworzony do takiego życia.
Puścił skrzynie biegów i sięgnął po moją rękę.
- Będzie dobrze, zaufaj mi. Jeżeli nie będzie absolutnie żadnego wyjścia... - Tochi zawahał się chwilę. Cokolwiek chciał powiedzieć, sprawiało mu to wiele trudu - Pojedziemy do mojej rodziny.
- Naprawdę? - Uśmiechnąłem się. Skoro Tochi chciał jechać do rodziny musiało naprawdę mu na mnie zależeć.
- Jeżeli naprawdę nie będzie innego wyjścia. Nie ukrywam jednak, że chciałbym tego uniknąć.
- Wiesz co... chyba mogę mieć pomysł. - Zastanowiłem się chwilę, starając się sobie przypomnieć jeden numer. Było to dość trudne. Kto w tych czasach je pamięta? Do rodziny to jeszcze, ale przypomnienie sobie nagle numeru kogoś prawie obcego było horrorem. Dobrze, że kilkukrotnie miałem okazję go przepisywać, więc przypomnienie go sobie nie było aż tak trudne, jak się spodziewałem.
- Halo? Tu Mite Nakadan, firma budowlana.
- Cześć, Usagi z tej strony.
- Usagi! Dobrze cię słyszeć. Jak tam Tochi? Dawno się nie widzieliśmy.
- Mam kłopoty... - Z trudem przeszło mi to przez gardło. W telefonie usłyszałem coś w rodzaju cichego prychnięcia.
- Po tej akcji w kościele dziwne, żebyś nie miał.
- W-widziałeś?
- Wiesz Usagi, wszystkie media nagrywały ten ślub. Nie ma stacji, na której nie pojawiłoby się nagranie z dzisiejszej imprezy. Chyba nie oczekiwałeś, że to przejdzie bez echa?
- No nie... w sumie to nie...
- Nie przejmuj się. Nie wyglądało to na to, że jesteście parą. I zanim zapytasz, możecie przespać się u mnie kilka dni. Adres zaraz wyślę ci zaraz na ten numer.
- Wielkie dzięki. Odwdzięczę ci się.
- Nie martw się. Tyle się znamy, że jesteśmy pawie jak rodzina.
- W tej chwili jesteś nawet bardziej pomocny niż moja rodzina.
*

- Tochi.... miło was widzieć.
Głos Mity przebił się przez ciemność. Zignorowałem go. Było mi tak ciepło i przyjemnie.
- Długo jechaliście?
- Kilka godzin. Przepraszam, ale miałbyś jakiś wolny pokój? Usagi ma za sobą ciężki dzień, chyba lepiej, żeby się już położył.
- Jasne, chodź za mną. Niestety, mam tylko jeden wolny pokój. Nie będzie wam przeszkadzać, jak będziecie się cisnąć razem?
- Chyba nie oczekujesz, że rzeczywiście będzie mi to przeszkadzać.

Chyba się zaśmiali. Mruknąłem tylko, mocniej wtulając się w coś, co prawdopodobnie było koszulą Tochiego. Byłem zmęczony. Jedyne o czym marzyłem to móc pójść spać i zapomnieć o wszystkich kłopotach.

3 komentarze:

  1. Suodkie *^* Dzisiaj krócej skomentuję, bo aktualnie jestem po badaniu wzroku i nie mogę za dużo siedzieć przy komputerze. Choć jestem śpiąca i bardzo zmęczona, zmusiłam się do napisania go. Dzisiejszy rozdział jest jednym z najlepiej napisanych, według mnie. Powinno być więcej opisów i mniej dialogów, ale i tak było super. Mam nadzieję, że pojadą do rodziny Tochi'ego. Chciałabym, aby wątek z Sue i Mei nie skończył się jeszcze, bardzo je polubiłam c:

    Weny,
    Alice

    OdpowiedzUsuń
  2. Poprostu <3
    ~Deirdre

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    wspaniały rozdział, dobrze, ze skończyło się tylko na mandacie, już wszystkie media trąbią o tym co się wydarzyło...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń