niedziela, 4 października 2015
Zajączek CIV - blask kwiatów
Do późna łaziliśmy po lesie, robiąc sobie tylko kilka krótkich przerw na złapanie oddechu i zjedzenie czegoś. Tochi wtedy rozkładał koc, częstował mnie kanapkami i owocami, a ja mogłem odetchnąć chwilę od chodzenia. Tochi śmiał się, że dłużej odpoczywałem niż chodziłem. W końcu, nim zdążyłem zauważyć, zastała nas noc, a ja byłem już poważnie wykończony.
- Tochi... może już wracajmy? - Jęknąłem, przecierając zaspane oczy. - ...jestem już zmęczony...
- Pójdziemy jeszcze tylko w jedno miejsce - Wyjął z plecaka latarkę i zaczął oświetlać nam drogę wśród coraz bardziej gęstniejącej ciemności. Ścisnął moją dłoń i pociągnął za sobą w stronę drzew. Schowałem się za jego plecami, starając się nie oberwać za mocno przez rośliny, które atakowały nas ze wszystkich stron.
- Mogę wiedzieć, gdzie mnie ciągniesz i dlaczego przy okazji próbujesz mnie zabić? - Powiedziałem zimno, już zmęczony nasza wycieczką.
- Zaraz zobaczysz - Zatrzymał się gwałtownie, odwracając w moją stronę. Kiedy się pochylił, w świetle latarki zauważyłem kawałek materiału, który trzymał w rękach. - Zaufaj mi, dobrze?
Spojrzałem na materiał, a potem na Tochiego. W końcu kiwnąłem głową, biorąc od niego latarkę, żeby mógł zawiązać mi oczy. Kiedy już skończył, złapał mnie za ręce i powoli pociągnął do przodu. Musiał iść tyłem, żeby dokładnie pilnować, żebym się nie przewrócił. Przez chwilę rośliny delikatnie przejeżdżały po moich ramionach, a potem zniknęły. Ziemia również stała się bardziej równa i zniknęły korzenie, co prawdopodobnie oznaczało, że wyszliśmy na polanę. Po chwili Tochi się zatrzymał i puścił moje ręce.
- Gotowy? Zaraz zobaczysz coś niezwykłego. Coś, czego jeszcze nikt wcześniej nie widział.
Dookoła unosił się delikatny, słodki aromat, jednak po części orzeźwiający. Kiwnąłem głową, czując delikatną ekscytację. - Coś, czego nikt poza tobą nie widział.
Rozwiązał opaskę. Otworzyłem powoli oczy, dosłownie zamierając.
Pomimo późnej godziny i wyłączonej latarki Tochiego, niewielka polana na której staliśmy, zalana była niebieskawym blaskiem. Rozejrzałem się otępiałym wzrokiem po kwiatach, rosnących na skraju polany. Ich płatki, co zadziwiające lśniły delikatnym światłem, a przy nawet najlżejszym podmuchu wiatru, świecący pyłek unosił się w powietrzu.
- To... to niemożliwe... - Wydusiłem z siebie, gdy pierwszy szok minął.
- Myślisz? - Rozłożył na ziemi koc, siadając na nim. Wyciągnął rękę w moją stronę, a ja nie zastanawiałem się ani chwili, natychmiast dając się zaciągnąć na koc. - To największe dzieło mojego dziadka. Mówiłem ci o nim kiedyś, pamiętasz? - Kiwnąłem głową, nie do końca nawet pojmując znaczenie jego słów, niemal odurzony tym miejscem. - Gdy pierwszy raz od niego wyjeżdżaliśmy, dostałem kilka nasion. Wyglądają powalająco, prawda?
Wbiłem wzrok w unoszący się nad ziemią, niebieskawy pyłek, który osiadł na trawie. Tochi przejechał dłonią po mojej twarzy, unosząc ją do góry.
- Ale... jak to w ogóle możliwe? - Na twarzy wykwitł mi delikatny uśmiech. Tochi spojrzał na mnie czule, sprawiając, że moje ciało wydawało się rozpływać. Złożył na moich ustach delikatny pocałunek, kończąc go jednak zdecydowanie za wcześnie. Działo się ze mną zdecydowanie coś złego, bo prawie jęknąłem, gdy się ode mnie odsunął.
- Może niemożliwe? - Powiedział niskim, przyjemnym głosem, który niemal doprowadził mnie do drżenia. - Ma to jakieś znaczenie?
Jego spojrzenie wydawało przenikać mnie na wsrkoś, a ja nie miałem nawet siły, żeby się od niego odsunąć. Otaczające nas pyłki wydawały się wysysać ze mnie całą energię. Pokręciłem głową, z delikatnie rozchylonymi ustami. Tochi tylko się uśmiechnął, wypełniając sobą pustą przestrzeń, między moimi ustami. Jęknąłem. W głowie już teraz mi się kręciło, jakbym wypił za dużo alkoholu. Wolałem nawet nie myśleć, co się stanie, jeżeli Tochi spróbuje posunąć się dalej.
Tymczasem on pogłębiał pocałunek, rozpalając moje ciało coraz bardziej i bardziej. Zamknąłem oczy, nieśmiało oddając pocałunek. Zadrżałem, gdy poczułem jego ręce pod moją koszulką. Zacisnąłem dłonie na jego ramionach, walcząc sam ze sobą, żeby jednak go odepchnąć. Wystarczyło jednak, że otworzyłem oczy i napotkałem jego spojrzenie, żeby całkowicie stracić pewność siebie. Nawet gdy uwolnił już moje usta, nie umiałem mu się postawić.
- Czy możesz podnieść ręce? - Zapytał kuszącym głosem, wwiercając się cały czas w mój umysł intensywnym spojrzeniem. Chciałem powiedzieć, że nie mogę, że się nie zgadzam na to, że nie chcę tego robić tutaj, albo chociaż pokręcić głową. Moje ciało jednak wydawało się chcieć czegoś zupełnie innego.
Podniosłem posłusznie ręce, pozwalając mu ściągnąć ze mnie koszulkę. Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale zimny, szorstki koc, na którym wylądowałem, skutecznie odebrał mi dech w piersi. Po gołej skórze przeszedł mi lodowaty dreszcz od późno wieczornego chłodu.
Odwróciłem głowę, nie mogąc znieść spojrzenia Tochiego, rozpalającego moje ciało. Unoszące się w okół świecące pyłki, oświetlające jego twarz, dodatkowo potęgowały ten efekt.
Ciepły oddech pieścił najpierw moje ucho, a potem zjeżdżał coraz niżej i niżej. Wysunął język, czubkiem którego zjeżdżał od mojej piersi w dół. Zatrzymał się na linii moich spodni, bez wahania je rozpinając i bardzo powoli zsuwając w dół. Bezwiednie podniosłem biodra, pozwalając mu na pozostawienie mnie w samych bokserkach.
- W takim... miejscu... - Szepnąłem, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak bardzo przyspieszony był mój oddech.
- Zaufaj mi... - Szepnął, pochylając się nad moją twarzą i składając na niej kilka pocałunków. - Wszystko będzie dobrze.
- Zimno... - Szepnąłem, gdy moje ciało przeszedł kolejny dreszcz. Nie byłem w stanie nic zrobić, nie umiałem nawet myśleć. Chociaż w głowie pojawiały mi się najróżniejsze wizje, co by się stało, jakby ktoś się nagle tu pojawił, o tych wszystkich otaczających nas robalach, czy zwierzętach, ale nic takiego nie mogło przekonać mojego ciała, żeby ponownie zaczęło się mnie słuchać. Ale wystarczyło jedno spojrzenie w oczy Tochiego, otoczone przez pyłkowe świetliki, żebym jeszcze bardziej stracił panowanie nad sobą.
- Nie przejmuj się, zaraz cię rozgrzeję - Uśmiechnął się, chuchając mi do ucha. Językiem zaczął pieścić moje ciało, aż zacząłem drżeć z rozkoszy. Kiedy już całkowicie straciłem nad sobą panowanie, Tochi nie miał żadnych oporów przed pozbawieniem mnie także bokserek, które rzucił na bok, razem z resztą moich ubrań. Podniósł spojrzenie, niemal pożerając mnie wzrokiem.
- N-nie patrz na mnie... - Jęknąłem, kuląc się pod jego wzrokiem, całkowicie nagi i całkowicie poddany jego woli. Tochi uśmiechnął się, odsłaniając białe zęby, które w tej chwili do złudzenia przypominały wilcze kły.
- Ale jesteś taki piękny... chciałbym móc na ciebie patrzeć do końca życia.
Pomimo zimna, moje ciało jeszcze bardziej zaczęło płonąć. Prychnąłem, odwracając głowę i nerwowo łącząc nogi. Tochi rozchylił je zaraz, sadowiąc się między moimi kolanami. Pochylił się , składając na mojej piersi pocałunki i delikatnie masując moje uda. Jęknąłem, odrzucając głowę do tyłu.
- Tochi... nie, nie tutaj...
- Dlaczego nie? - Zapytał spokojnie, językiem przejeżdżając wzdłóż mojej szyi. - Znasz lepsze miejsce, gdzie mógłbym cię całkowicie posiąść, niż to, które zostało stworzone tylko dla ciebie? - Do oczu napłynęły mi łzy rozkoszy, gdy zaczął dotykać moich sutków. - Nikt tu nigdy nie przychodzi. Dlatego to miejsce jest tylko dla ciebie - Szepnął, ponownie składając na moich ustach pocałunek.
- Ale... - Jęknąłem, jednak natychmiast zamilkłem, uciszony jego spojrzeniem.
Jęknąłem, odrzucając głowę w tył, gdy Tochi zaczął wsmarowywać zimny żel we mnie. Zacząłem oddychać spazmatycznie, przez otwarte usta. Nie byłem w stanie nawet protestować, gdy szerzej rozłożył moje uda i wpił się w moje usta. Wolną ręką zaczął dotykać mojego penisa, co rozpalało mnie jeszcze bardziej. Nawet w ten zimny wieczór, moje ciało wydawało się płonąć.
- Rozluźnij się... - Szepnął do mojego ucha, powoli się we mnie wsuwając. Wydałem z siebie głośny jęk, wstrząsany dreszczem rozkoszy. Natychmiast zagryzłem dolną wargę, nie chcąc, żeby w całym lesie było mnie słychać.
- Możesz jęczęć. I tak nikt cię tutaj nie usłyszy - Szepnął do mnie, lekko przygryzając moje ucho.
- Ale... ale... jęknąłem, gdy zaczął się we mnie poruszać. Objąłem jego szyję, wbijając z rozkoszy paznokcie w jego plecy. Do oczu napłynęły mi łzy rozkoszy. Odrzuciłem głowę do tyłu, lekko otwierając załzawione oczy. Nad nami lśniło tysiące gwiazd, dodatkowo otoczone niebieskawym pyłem. Od patrzenia na to wszystko, zaczynało mi się kręcić w głowie. A dotyk Tochiego, rozpalający każdy kawałek mojej skóry, dodatkowo mi to utrudniał.
Całe moje ciało drżało, wstrząsane dreszczami rozkoszy. To było coś niesamowitego. Nie umiałem nawet myśleć o tym, że robimy to gdzieś na dworze, zbyt zajęty odczuwaniem rozkoszy. Gorąco, które odczuwałem od dotyku Tochiego mieszało się z zimnem, coraz bardziej spadającej temperatury.
- Zajączku... - Szepnął, posuwając mnie coraz mocniej, tak, że niemal traciłem oddech. - Kocham cię... - Jego oddech pieścił moje ucho, niemal doprowadzając mnie do szaleństwa z rozkoszy. Nim zdałem sobie z tego sprawę, co i rusz wykrzykiwałem jego imię.
Wśród ciemności, rozświetlanej niebieskawym światłem, obserwowani przez księżyc i gwiazdy, robiliśmy to niezliczoną ilość razy. Moje spazmatyczne krzyki, jęki i oddech, wydawały się roznosić echem po całym lesie.
Położyłem głowę na ramieniu Tochiego. Poprawił mnie na swoich plecach, spokojnie kierując się w stronę naszego domku. Obejmując jego szyję, jedną dłonią trzymałem latarkę, kierując jej blask na krzaki, przez które Tochi musiał się przedzierać.
- Trzymasz się jakoś? - Zapytał, poprawiając mnie jeszcze raz, gdy prawie przysnąłem na jego ramieniu.
- Hmm... tak, tak... - Mocniej ścisnąłem jego szyję. Całe ciało dalej mi drżało, po tym co robiliśmy. Kiedy ekscytacja opadła, jeszcze bardziej zrobiłem się senny. I całe szczęście, bo przynajmniej nie miałem siły myśleć o tym, co właśnie zrobiliśmy.
- Latarka - Upomniał mnie łagodnie Tochi. Poderwałem głowę, ponownie kierując światło przed nas a nie pod jego nogi. Zerknąłem na jego twarz. Od czasu, aż ponownie wyruszyliśmy, bez przerwy się szczerzył, nawet na chwilę nie przestając. No, przynajmniej on był z siebie dumny, bo ja miałem ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. Nie mogłem uwierzyć, że pozwalałem mu na zrobienie mi czegoś takiego na dworze. Czułem się, jakbym był czymś otumaniony. Nie mogłem w żaden sposób mu się przeciwstawić.
- Przestań się uśmiechać - Powiedziałem zimno, nie mogąc znieść wyrazu jego twarzy.
- Nie mogę. Jestem szczęśliwy - Odwrócił się w moją stronę, delikatnie całując mnie w policzek. Czekałem tylko, aż powie, że zawsze chciał to zrobić na dworze, ale oszczędził mi tej informacji, widocznie wiedząc, że ja o tym wiem.
- Swoją drogą... kwiaty się podobały?
- Były bardzo ładne... - Odwróciłem wzrok, patrząc na drzewa. - Aż dziwne, że nikt nie wykorzystał tego. Na pewno można by zarobić na nich miliony. Czegoś takiego nie widzi się codziennie... - Odwróciłem się. Zza drzew widziałem tylko delikatny, niebieskawy blask. - Nie wspominałeś przypadkiem, że miały jakiś defekt?
- Hmm? Ah, tak, miały - Uśmiechnął się szerzej. Przez chwilę milczał i dopiero popędzony moim spojrzeniem zdecydował się mnie oświecić, co takiego było z nimi nie tak. - Według prawa są nielegalne, bo wytwarzany przez nie pyłek jest silnie odurzający. W zależności od okoliczności, może także wywoływać silne podniecenie.
Zamarłem, słysząc tą informację. Otworzyłem szerzej usta, zaskoczony tą uwagą. Milczałem przez dłuższą chwilę, nie mogąc zrozumieć sensu jego słów.
- Czekaj... co? - Uśmiechnął się niewinnie, gdy tylko wyrwałem się z osłupienia. - Ty dupku! Znowu mnie czymś naszprycowałeś! - Chciałem się odsunąć od niego, ale gdy prawie spadłem z jego pleców, znowu się do nich przykleiłem. - Jesteś okropny!
- Przepraszam - Uśmiechnął się do mnie delikatnie. - Ale to nie dlatego cię tu zabrałem. Przede wszystkim chciałem ci pokazać ten widok. Wybacz, że nie były czerwone - Zmierzyłem go zimnym spojrzeniem, ale wystarczyło, że przypomniałem sobie ten widok i to, jak na mnie patrzył, żebym poczuł się mniej zły.
- Jesteś idiotą... - Prychnąłem, ponownie pokładając się na jego ramieniu.
- Tak. Ale twoim idiotą - Serce momentalnie mi zmiękło, gdy usłyszałem te słowa. Na dodatku, złożył na moim policzku kolejny pocałunek. - I to na zawsze.
Idiota... i jak ja miałem go nie pokochać?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Super słodki rozdzialik. Myślę że kwiaty by się dobrze sprzedawały :-)
OdpowiedzUsuńNapewno znalazły by niejedno zastosowanie. ;)
OdpowiedzUsuńSUPER ROZDZIAŁ!
Życzę weny i czekam z niecierpliwością na następny. ^-^
Hidamisa
Piękny rozdział <3 czekam na kolejne. Życzę weny <3
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńkwiaty piękne, ech przyznał się, że były odurzające, pięknie, ze jest tylko jego idiotą...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia