Odwróciłem głowę w stronę Tochiego. Moje spojrzenie aż nazbyt dobitnie wyrażało moje zdanie o jakiejkolwiek fizycznej pracy w tej chwili. Tochi tylko uśmiechnął się delikatnie, niespecjalnie się tym przejmując. Po chwili wiosłowania, zatrzymaliśmy się w miejscu, skąd wypłynęliśmy. Tochi wyszedł z łódki i przywiązał ją do jednego z drzew. Wyciągnął rękę w moją stronę, szarmanckim gestem deklarując swoją pomoc. Podniosłem się sam na nogi, które całe szczęście przestały mi się już trząść. W przeciwieństwie do łódki, która chybotała się niebezpiecznie gdy wstałem. Zrobiłem krok w stronę brzegu, gdy większa fala zarzuciła łódką. Zachwiałem się, zrobiłem jeszcze jeden chwiejny krok i wpadłem prosto w ramiona Tochiego, który złapał mnie mocno, pomagając mi stanąć na brzegu.
- Lepiej? - Zastanawiałem się, czy mówi o moich nogach, czy o wcześniejszej rozmowie. Na wszelki wypadek po prostu kiwnąłem głową.
- Jest lepiej. No dobra, mogę chodzić, co takiego wymyśliłeś?
Tochi uśmiechnął się, ściskając moją dłoń.
- Możemy się przejść po mieście, pójść na plaże, połazić po górach... no dobrze, bez gór - Zaśmiał się, widząc moją minę. - Może jakiś aqua park, albo spacer po sklepach.
- To może plaża? Teraz weekend, pewnie w aqua parku będą tłumy. Ewentualnie pójdziemy tam w tygodniu.
- Czyli plaża. Brzmi obiecująco. A potem weźmiemy coś na wynos i zjemy w tym lasku dobra?
Zgodziłem się. I tak musieliśmy przejść przez las, żeby dotrzeć do ścieżki prowadzącej do naszego domku. Równie dobrze mogliśmy usiąść przy brzegu i tam zjeść.
- To może pizza? Mam wrażenie, że od wieków jej nie jadłem - Rozpromieniłem się nagle, ruszając z Tochim w stronę plaży.
- Naprawdę lubisz takie rzeczy? - Wyglądał na zaskoczonego.
- Jasne. Chyba nie ma na świecie osoby, która nie lubiłaby dobrej pizzy. Ale żebyś przypadkiem nie pomyślał, że zacząłem lubować się w jedzeniu plebsu, jutro pójdziemy do jakiejś eleganckiej restauracji - Powiedziałem, unosząc głowę.
- A więc pizza, zgoda - Kiwnął głową, chwytając moją dłoń. Dopóki nie znaleźliśmy się w miejscu publicznym, mogłem mu na to pozwolić, więc nie próbowałem wyszarpać się z uścisku. - Mam nadzieję, że na plaży nie będzie zbyt tłoczno.
Wyszliśmy z kawałka lasu, który od razu przechodził w piaszczystą plażę. Ludzi tam było niewiele, ale i tak za dużo. Miałem pewne obawy, że Tochi zrobi coś głupiego i zaraz nas zlinczują.
- Tochi... - Szepnąłem, wyrywając rękę z jego uścisku. - Nie zrób przypadkiem czegoś głupiego, dobrze? - Zapytałem, ściszając głos.
- Ojej, nie ufasz mi? - Uniosłem brwi, podnosząc na niego spojrzenie. - No dobrze, obiecuję, że nic nie zrobię. Swoją drogą, nie masz przypadkiem ze sobą portfela, co?
Cholera... nawet nie pomyślałem, żeby wziąć cokolwiek ze sobą. Tochi wziął tylko trochę pieniędzy na śniadanie, ale nie spodziewaliśmy się, że od razu potem pójdziemy na plażę. Odwróciłem się za siebie, patrząc na domek na klifie. Teraz wydawał się jeszcze bardziej odległy. Przeniosłem wzrok na Tochiego, patrząc na niego błagalnie.
- No dobrze, dobrze - Uśmiechnął się rozbawiony. - Skoczę po pieniądze. Coś ci jeszcze przynieść?
- Tylko ręcznik. Bokserki do pływania mam.
- Portfel i ręcznik, super. Poczekaj tutaj na mnie - Chwycił mnie za ramiona, odwrócił tyłem do plaży, i przycisnął do jednego z drzew, które zasłoniło nas przed ludźmi. Wpił się w moje usta i całował delikatnie przez kilka sekund, nim w końcu uwolnił moje ramiona. Zakończył pocałunek, delikatnie przygryzając moją dolną wargę.
- Uważaj na siebie - Szepnął, zostawiając mnie zawstydzonego i speszonego. Miałem wrażenie, że uwielbiał to robić. Prychnąłem tylko, obserwując jego oddalającą się szybko sylwetkę.
Dopiero gdy udało mi się ochłonąć, wróciłem na plażę. Słońce przyjemnie grzało od samego rana, stąd przyjemnie gorący piasek. Zalewające go fale były co prawda chłodne, ale przyjemnie w tak gorący dzień. Usiadłem na plaży, czekając na powrót Tochiego.
- Hey guy! - Miałem dziwne wrażenie, że krzyk skierowany jest do mnie. Odwróciłem się przez ramię. Kawałek dalej stała grupka trzech chłopaków. Wyglądali jakby byli w wieku Tochiego, ale nie miałem co do tego pewności. Co gorsza byli od niego wyżsi i nie wyglądali przyjaźnie. Kilka tatuaży i mięśnie eksponowane dzięki krótkim rękawkom tylko potęgowały ten efekt.
- Yes, you! - Niepokojąco szybkim krokiem zbliżyli się w moim kierunku. Przejechałem wzrokiem po plaży, ale ludzie jakby celowo zaczęli się oddalać. Wstałem z piasku, żeby w razie czego mieć szansę ucieczki, chociaż nie byłem pewny, czy chociażby to będzie możliwe.
- Yes, can I help you? - Zapytałem, starając się powstrzymać drżenie głosu. Ród Takeda nie okazywał przerażenia z byle jakiego powodu... a przynajmniej nie powinien.
- We have one question - Powiedział jeden z nich, najwyższy i najbardziej napakowany. Na ramieniu miał wytatuowaną trupią czaszkę, co samo w sobie budziło we mnie niepokój. - This gay, black hair, tall, he was whith you five minut ago.
- Yes... - Mówiłem coraz mniej pewnym siebie głosem. Nie wiedziałem czego powinienem się spodziewać, ale ich ton raczej nie świadczył o tym, żeby chcieli zapytać, czy Tochi dobrze się czuje.
- He kiss you - Przełknąłem ślinę. Czułem, jak zaczynam blednąć. Cholera, czyli jednak widzieli... W sposób niekontrolowany zacząłem drżeć. Chciałem uciekać, ale trzech chłopaków otoczyło mnie, zostawiając mi drogę ucieczki tylko w stronę wody.
- N-no... - Nie zdążyłem nic powiedzieć. Pchnięcie w pierś odebrało mi równowagę, przewracając na ziemię. Podniosłem przerażony spojrzenie na chłopaków. Z dołu wyglądali jeszcze bardziej przerażająco. - T-this is... is mistake... - Wydukałem przerażony, nerwowo zaciskając dłonie w pięści na piasku.
- I tell you something... - Chłopak z czaszką przyciszył głos, kucając przy mnie. - We hate gay - Mówił niskim tonem, powoli i cicho, powodując u mnie coraz większe dreszcze. Pary homoseksualne nie były tolerowane prawie nigdzie, zwłaszcza przez ludzi ich pokroju. Słyszałem aż za wiele historii o tym, jak próbowano ,,naprostować" gejów. Panicznie zacząłem rozglądać się za opcją ucieczki, ale było to trudne, gdy byłem tak przerażony.
- B-but... - Wydukałem. W tej chwili nawet angielski, który znałem całkiem nieźle, sprawiał mi problemy. - I... we... - Przełknąłem nerwowo ślinę.
- You are disgusting. Look at me! - Szarpnął mnie za włosy, zmuszając, żebym na niego spojrzał. Jęknąłem żałośnie, gdy do oczu napłynęły mi łzy.
- What's a loser! - Zaśmiał się inny z chłopaków, widząc moje łzy. Miał włosy krótko ostrzyżone, całe ręce w tatuażach. Byłem tak przerażony, że nawet nie miałem odwagi się poruszyć. Jedyne co byłem w stanie robić, to błagać, żeby w końcu pojawił się Tochi. Nie miałem za dużych złudzeń biorąc pod uwagę fakt, że dopiero co poszedł.
Chłopak szarpnął mną, rzucając na piach. Skuliłem się przerażony, drżąc na ziemi. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem nad sobą surową, przerażającą twarz. Wpatrywał się we mnie z chłodem i pogardą. Nie miałem wątpliwości, że byłby w stanie w tej chwili mnie pobić bez mrugnięcia okiem.
Straciłem na kilka chwil oddech, gdy wepchnął moją twarz w piach. Rzucałem się, usilnie starając się wydostać, gdy piach dostawał się do mojego nosa, ust i oczu. Dopiero po kilku chwilach łaskawie zostałem uwolniony. Poderwałem głowę, krztusząc się piachem i łapiąc oddechy.
- Fucking gay... - Usłyszałem nad sobą. Po chwili ponownie wepchnięto moją głowę w ziemię, tym razem na nieco dłużej. Po kilku nieznośnych chwilach znowu panicznie łapałem oddechy, nie wiedząc, kiedy znowu zostaną mi odebrane. Oczy mnie piekły nieznośnie. Teraz już nawet nie próbowałem wstrzymywać łez, które pomagały mi odzyskać zdolność widzenia. Byłem przerażony. Nie miałem pojęcia jak teraz powinienem tego uniknąć. Wiedziałem, że samymi pieniędzmi ich nie przekupię. To nie był ten typ ludzi. Otworzyłem oczy. Mimo łez i pasku widziałem ledwo kilka metrów dalej kawałek lasu. Gdybym tam dobiegł...
Zacisnąłem dłonie w pięści, ściskając garść piasku.
- I... i... - Wydukałem przerażony. Chłopak pochylił się, żeby wyraźnie słyszeć z trudem wypowiedziane słowa. Wziąłem jeszcze jeden wdech, starając się przygotować fizycznie i psychicznie.
- Fuck! - Krzyknął chłopak, oślepiony garścią piasku i odskoczył do tyłu, trąc oczy. Korzystając z okazji rzuciłem się do biegu, wpadając na drugiego z chłopaków, tego z tatuażami na całych rękach. Na szczęście widocznie był zbyt zaskoczony, żeby mnie łapać. Dopiero po kilkunastu krokach usłyszałem za sobą wściekłe okrzyki.
Biegłem ile sił w nogach, potykając się o piasek. Niewyraźny przez zasłonę z łez las zbliżał się powoli, zbyt powoli, a kroki za mną z każdą chwilą były coraz głośniejsze.
Jeszcze tylko pięć kroków... jeszcze tylko dwa...
Gdy wbiegłem na twardą ścieżkę poczułem się odrobinę pewniej, ale wciąż byłem na przegranej pozycji. Widziałem coraz gorzej, wpadając co i rusz na drzewa. A kroki za mną stawały się coraz głośniejsze. Chociaż nie byłem pewny, czy to nie moje szybko bijące serce.
Między drzewami widziałem już ścieżkę. Gdybym na nią trafił, może zauważyłbym Tochiego... może zbiegłby i mi pomógł... jakkolwiek.
Na chwilę straciłem oddech, gdy szarpnięta koszula przydusiła moją krtań. Nim udało mi się chociażby wydusić z siebie dźwięk, dwie pary silnych rąk przycisnęły mnie do drzewa. Trzeci z chłopaków - ten z tatuażem czaszki, stanął przede mną. Oczy miał czerwone od piachu i był widocznie wściekły. Jego nozdrza poruszały się szybko, a na szyi wyskoczyło kilka żył.
- Fucking gay... - Wyszeptał, uderzając pięścią o otwartą dłoń. Otworzyłem usta, żeby błagać o wybaczenie, błagać o cokolwiek, ale wydusiłem z siebie tylko przeciągły jęk, gdy mój brzuch przeszył ból. Skuliłem się, łapiąc ciężkie oddechy. - Oh, it hurts? - Zapytał z udawanym przejęciem. - What's a pity.
Zacisnąłem oczy, gdy zamachnął się, szykując do kolejnego ciosu.
- Sorry - Spokojny, znajomy głos odwrócił naszą uwagę. Zmusiłem się, żeby otworzyć oczy, żeby się upewnić, czy mogę odetchnąć z ulgą. Mogłem. Tochi stał kilka metrów od nas. Na jedno ramię zarzucony miał plecak i uśmiechał się łagodnie.
- Tochi... - Szepnąłem przerażony. Gdybym dalej nie był trzymany, rzuciłbym mu się na szyję.
- Get the fuck out - Powiedział chłodno jeden z przytrzymujących mnie chłopaków.
- Yes, of course - Podszedł kilka kroków do chłopaka z czaszką. Dalej był uśmiechnięty, jakby nic się nie działo. - But first, can you leave my boyfriend?
Przerażony najpierw nie mogłem wydusić z siebie słowa. On naprawdę nie wiedział, że skazuje nas obu na śmierć? Pokręciłem głową, ale Tochi nawet na mnie nie patrzył. Ciągle wbijał wzrok w osłupiałego dresa. Widocznie żaden z ich trójki nie spodziewał się tak otwartego wyznania.
- Oh... so it's you... - Na twarzy chłopaka pojawił się już cień uśmiechu, który zniknął chwilę potem, gdy oberwał z pięści prosto w nos. Krzyknął krótko i padł na ziemię, trzymając się za twarz. Patrzyłem otępiały, jak z pomiędzy jego palców sączyła się krew. Dopiero potem podniosłem wzrok na Tochiego.
Zadrżałem, gdy zobaczyłem go w takim stanie. Spojrzenie miał zimne i surowe, jak nie on. Odwrócił wzrok na przytrzymujących mnie chłopaków, a chociaż to spojrzenie nie było skierowane do mnie, przeszedł mnie lodowaty dreszcz.
Zostałem w końcu uwolniony, ale nie miałem odwagi nawet się poruszyć. Obu chłopaków ruszyło na Tochiego. Gdyby nie to, jak bardzo byłem przerażony, rzuciłbym mu się z pomocą, ale w tej chwili nie miałem nawet siły, żeby krzyknąć, żeby uważał.
Pierwszy z chłopaków chwycił Tochiego za koszulę. Chciał go przytrzymać, żeby jego kumpel mógł go pobić. Zaraz potem okolicę przeszył przerażający krzyk. Sam prawie poczułem fizyczny ból, gdy widziałem jak kolano chłopaka wygina się w drugą stronę pod wpływem kopnięcia. Spojrzenie Tochiego padło na ostatniego z chłopaków. Nawet on wydawał się zadrżeć pod wpływem tego lodowatego spojrzenia. Spróbował podnieść gardę, ale nim zdążył się namyśleć co robić, został złapany za nadgarstek i pociągnięty do przodu. W kolejnej chwili Tochi chwycił jego głowę i walną nią o drzewo.
Bolesny chrzęst rozbrzmiał mi w głowie, gdy patrzyłem jak chłopak osuwa się bezwiednie na ziemię. Stałem dokładnie w tym samym miejscu, przerażony, roztrzęsiony i cały we łzach, zbyt sparaliżowany, żeby chociażby się poruszyć.
W końcu Tochi spojrzał w moją stronę. Gdy złapałem jego spojrzenie, spokojne, łagodne, nawet z poczuciem winy, nie mogłem uwierzyć, że ta osoba właśnie zmasakrowała trójkę chłopaków. Nie byłem nawet pewny, czy powinienem rzucić się mu na szyję, czy się go bać.
- W porządku? - Jego głos był łagodny i zaniepokojony. Zacisnąłem usta, starając się nie wybuchnąć płaczem. Zagryzłem wargę i pokiwałem głową. Tochi powoli ruszył w moją stronę. Chciałem rzucić się w jego stronę, ale nie mogłem w ogóle się poruszyć.
- Bitch... - Jęknął chłopak z tatuażem, jedną ręką wciąż ściskając się za nos. Dwaj pozostali dalej kulili się z bólu na ziemi. Serce ponownie mi zamarło, gdy zobaczyłem w jego dłoni nóż. Otworzyłem usta, ale kleszcze przerażenia zacisnęły się na moim gardle, niczym piach, który jeszcze chwilę temu uniemożliwiał mi oddychanie.
Ostrze uniosło się nad głowę chłopaka, lśniąc w promieniach słońca. Wzrok Tochiego padł na niego i wróciło to lodowate, nienawistne spojrzenie. Zamachnął się, kopiąc chłopaka w twarz. Ten krzyknął, gdy jego głowę odrzuciło na bok. Chyba zemdlał, bo przestał się poruszać. Miałem przynajmniej taką nadzieję. Wolałem nie myśleć nawet, co by się stało, gdyby stało się coś gorszego.
Wpatrywałem się w nieruchome ciało, gdy Tochi chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę ścieżki. Odrętwiałe nogi ledwo były w stanie się poruszać, a serce waliło mi jak oszalałe. Raz po raz zerkałem na okaleczonych chłopaków, aż nie zasłoniły ich drzewa. Ponownie spojrzałem wtedy na Tochiego. Ciągnął mnie za sobą, nawet nie odwracając się za siebie. Nie wiedziałem, czy to przez adrenalinę, czy przez złość, ale ściskał moją rękę trochę zbyt mocno. Sprawiał mi tym lekki ból, ale byłem zbyt przerażony, żeby się mu sprzeciwić. Raz po raz wycierałem łzy, podążając za Tochim.
Zatrzymał się dopiero przed domkiem, wyciągając z kieszeni klucz. Ruchy miał nerwowe i jakby niecierpliwe, jakby obawiał się, że jeszcze jesteśmy w niebezpieczeństwie. Przekręcił klucz w zamku i wciągnął mnie do środka, a ja dalej nie miałem odwagi zaprotestować. Wszedłem posłusznie, jeszcze sparaliżowany strachem. Patrzyłem otępiały na Tochiego, gdy zamykał drzwi w pośpiechu i powoli odwraca się w moją stronę.
Gdy zobaczyłem jego twarzy, odniosłem wrażenie, że też się boi. Nie w taki sam sposób jak ja, ale zdecydowanie się bał. Widziałem to w jego oczach. Strach przed... odrzuceniem mieszał się z bolesnym niemal poczuciem winy. Nagle to zrozumiałem. Nie bał się teraz tamtych chłopaków. Nawet nie bał się teraz o mnie. Bał się tego, że teraz go znienawidzę. Że zobaczę, że nie jest wiecznie spokojnym i opanowanym Tochim, że jak poznam jego drugą stronę, nie będę w stanie patrzeć na niego normalnie. Bał się tego tak samo, jak ja się bałem, że po mnie nie przyjdzie.
- W porządku? - Zapytał łagodnym, lekko drżącym głosem. Otworzyłem usta, ale nie umiałem odpowiedzieć. Nie umiałem powiedzieć, czy jest w porządku. Tochi właśnie skatował trzech chłopaków, a zrobił to... żeby mnie uratować.
Ledwo byłem w stanie się poruszyć. Zmusiłem się, żeby zrobić jeden krok w jego stronę. Gdy tylko udało mi się poruszyć, dosłownie rzuciłem się na Tochiego. Pamiętałem zbyt dobrze, jak jeszcze kilka minut temu błagałem, żeby się pojawił. Otoczony nagle jego ramionami, wybuchłem głośnym płaczem.
- Przepraszam za to... - Powiedział, gładząc mnie delikatnie. - Nie powinienem był...
Pokręciłem głową, wycierając łzy o jego koszulkę.
- Dziękuję - Jęknąłem, ściskając jego koszulę. - Oni chcieli mi zrobić krzywdęęę... - Płakałem, zupełnie jak małe dziecko, coraz bardziej i bardziej pokładając się na piersi Tochiego. - Gdyby... gdyby... - Łapałem ciężkie oddechy. W ustach ciągle czułem smak piachu. - Gdyby nie ty...
- No już, już... - Wplótł dłoń w moje włosy, bawiąc się nimi czule. - Jesteś już bezpieczny - Pokiwałem głową. Tochi ostrożnie odsunął mnie od siebie i podniósł moją twarz, zmuszając mnie, żeby na niego spojrzeć. - Przepraszam, że cię pytam, ale... wyglądałeś wtedy na przerażonego. Nie boisz się mnie, prawda? - Wiedziałem, że to było więcej niż pytanie. To było jak błaganie. Błaganie o to, żebym się go nie bał. A ja przestałem się już bać. Przestałem się bać czegokolwiek, gdy tylko mnie przytulił.
- Jesteś głupi... - Powiedziałem ze łzami w oczach, z trudem wypowiadając słowa. - Jak mógłbym się ciebie bać?
- Nie bałeś się mnie?
Spuściłem wzrok na ziemię. Bałem się go... nie teraz, ale przez kilka chwil panicznie bałem się... jego spojrzenia, jego determinacji, tego jak omal nie zabił tych chłopaków...
- Przez chwilę się bałem... - Przyznałem. - Ale... ale wiem, że zrobiłeś to wszystko dla mnie... i... nie wiem co by się stało, gdyby cię tam nie było - Jęknąłem, ponownie zalewając się łzami.
- No już, już, nie płacz. Byłem tam w końcu, prawda? - Załzawionymi oczami spojrzałem na Tochiego. Uśmiechał się z widoczną ulgą, ale na jego twarzy niemal wypisane było poczucie winy. - Szkoda, że nie przez cały czas. Nie powinienem cię zostawiać...
- Nie chrzań! Mam siedemnaście lat, mogę zostać sam na pięć minut! - Wybuchłem nagle. Nie wiedziałem, czemu jestem zły, ale nie miałem najmniejszej ochoty słuchać żalenia się Tochiego. - Nie musisz cały czas być przy mnie! Umiem o siebie zadbać! Jestem prawie dorosły! - Krzyczałem, tupiąc zirytowany w podłogę. - Nie mów tak, jakbyś był winny! Nie jesteś! Uratowałeś mnie ty cholerny kretynie, więc nie mów tak, jakbyś tego nie zrobił! - Krzyczałem i płakałem, coraz bardziej sam siebie nakręcając. Tochi w końcu ponownie wziął mnie w ramiona. Nic nie mówił, pozwalając mi się uspokoić. Rzucałem się przez chwilę, tupiąc nogami i płacząc, ale w końcu musiałem się uspokoić. Coraz potulniej stałem wtulony w Tochiego, aż w końcu tylko pochlipywałem w jego koszulę.
- Tochi... - Szepnąłem, posłusznie dając się głaskać i przytulać. - Wcale się ciebie nie boję... - Miałem wrażenie, że tego Tochi się boi najbardziej. To słowo unosiło się między nami powodując ciężką atmosferę. Chciałem mu powiedzieć, że go kocham, że mnie uratował, że nie ma znaczenia, że pobił tych chłopaków, bo robił to dla mnie, że zachował się jak bohater, że... nie umiałem powiedzieć nic.
Oj, króliczkowi potrzebny jest zły wilk :-)
OdpowiedzUsuńŚwietne.Życzę weny ;)
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ech zawsze to się tacy przypałętają, ale Tochi się pojawił, ich jak bardzo bał się odrzucenia, plecak tam zostawił...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia