sobota, 10 września 2016

Lekcja życia II - Gwiazdy

Obudził mnie dzwonek telefonu. Przez chwilę nie wiedziałem co się dzieje i gdzie jestem i dopiero lekki chłód oraz otaczające mnie liście płaczącej wierzby przypomniało mi o wszystkim. Sięgnąłem do torby i wyjąłem z niej komórkę.
- Halo? - Zapytałem zaspanym głosem, przecierając oczy. W słuchawce usłyszałem wyraźnie zirytowany głos mojej siostry.
- Gdzie ty do cholery jesteś? Rodzice kazali mi ciebie znaleźć. Myślisz, że nie mam do roboty nic lepszego, niż niańczenie ciebie? Same z tobą kłopoty.
- Zaraz będę... - Powiedziałem cicho. Poczułem dziwne ukłucie poczucia winy, chociaż przecież nie zrobiłem nic złego. Nie miałem nawet wyznaczonej godziny, o której miałem wrócić, a jednak oskarżycielski ton w słuchawce sprawiał, że naprawdę miałem wrażenie, że zrobiłem coś złego.
- Nie mam zamiaru na ciebie czekać. Może jak dostaniesz nauczkę to się nauczysz wracać na czas. Rodzice wyjechali na tydzień. Przelali na nasze konta pieniądze na jedzenie. Ja wychodzę na imprezę. Może jak przenocujesz gdzieś w metrze to nauczysz się wracać na czas.
Otworzyłem już usta, ale nie dała mi nawet szansy odpowiedzieć. Od razu się rozłączyła. Szybko wybrałem jej numer. Z zamarłym sercem słuchałem pikania w słuchawce, aż damski głos nie uświadomił mnie, że ,,wybrany numer ma wyłączony telefon, albo jest poza zasięgiem".
Z nadzieją zacząłem przeszukiwać plecak, ale moje wątpliwości momentalnie się rozwiały. W kieszonce, w której normalnie miałem klucze było pusto, nie było też ich w całej torbie. Dlaczego akurat dzisiaj musiałem zapomnieć kluczy?
Wyszedłem spod gałęzi płaczącej wierzby. Słońce już chyliło się ku zachodowi, czyli minęły pewnie Jakieś dwie godziny. Widocznie dla niej to i tak było za długo. Zerwałem się na nogi i pobiegłem w stronę skutera zaparkowanego niedaleko wejścia do parku. Z szybko walącym sercem pojechałem w stronę mieszkania. Po drodze kilku kierowców pozdrowiło mnie serdecznie, gdy prawie wjechałem im pod maski samochodu, ale naprawdę się spieszyłem. Zatrzymałem się przed wejściem do posesji i spojrzałem w okna. Wszystkie światła były pozagaszane, ale jeszcze nie było ciemno, więc była jeszcze szansa, że Pai wcale nie wyszła. Byłaby do tego zdolna, z całą pewnością, ale może jeszcze zdążyłem ją złapać.
Zostawiłem skuter i minąłem furtkę do domu. Przeszedłem przez niewielki ogród i stanąłem przy drzwiach. Szarpnąłem za klamkę. Zamknięte. Walczyłem przez chwilę z drzwiami, ale te nie chciały ustąpić. Chwyciłem za metalową kołatkę i zacząłem nią uderzać. Głuchy stukot rozbrzmiewał w prawdopodobnie pustym domu przez kilka minut, ale gdy nie usłyszałem wściekłego krzyku; ,,Przecież idę! Ogarnij się!" straciłem nadzieję, że dostanę się dzisiaj do domu. Dla pewności sprawdziłem jeszcze czy przypadkiem nie ma kluczy pod wycieraczką, czy pod doniczką, ale bezskutecznie. Westchnąłem ciężko. Czyli jednak byłem skazany na spanie gdzieś... nawet nie wiedziałem gdzie...
Oparłem się o drzwi i osunąłem powoli na ziemię. Ten dzień robił się naprawdę coraz gorszy... wcześniejsze błogie zaspanie zniknęło wraz z pierwszym klaksonem, pierwszego samochodu, pod którego maskę o mało co nie wjechałem i teraz bolesna rzeczywistość uderzyła we mnie z jeszcze większą mocą. Miałem niby pieniądze, ale jak na złość akurat kartę zostawiłem w domu, a to co miałem teraz w portfelu za nic nie wystarczyłoby na hotel, co najwyżej schronisko, ale sama myśl o czymś takim przyprawiała mnie o dreszcze.
Zacisnąłem zęby, żeby nie wybuchnąć płaczem. Płacz by mi na nic nie pomógł. Musiałem się na spokojnie zastanowić, co powinienem teraz zrobić. Zrezygnowany podniosłem się z ziemi. Zdecydowałem się zacząć od zjedzenia czegoś, a potem się dołować, co zrobić dalej.
Wsiałem ponownie na motor i wróciłem do miasta. Minąłem całą masę restauracji orientalnych, nim zatrzymałem się przed prostym, ale schludnym barem na przeciwko parku. Lubiłem czasem wpadać w tajemnicy przed rodziną do takich miejsc, gdzie ludzie mogą się najeść za grosze. Był tam jakiś dziwny urok. Ludzie byli bardziej rozluźnieni i mniej spięci, a jedzenie wbrew pozorom też całkiem dobre.
W środku bar był w typowo wiejskim klimacie. Drewniane ściany pachniały drewnem i smażonym jedzeniem. Światło od drzwi oświetlało podłogę i lśniący, czarny blat na przeciwko. Za pochylonym barmanem, wycierającym szklanki, stało kilka rzędów butelek, pewnie do drinków, a z drzwi obok niego dobiegały przyjemne zapachy świeżego jedzenia.
- Dobry... - Podszedłem do baru i uśmiechnąłem się niepewnie. Mężczyzna stojący za nim - wysoki, muskularny, z masą tatuaży na ramionach, a nawet jednym na twarzy dawał całemu temu miejscu jakiegoś niesamowitego wyrazu.
- Alkoholu nieletnim nie sprzedajemy - Powiedział krótko i rzeczowo, bardziej skupiając się na ocenianiu przejrzystości szklanki niż na mnie.
- Nie chciałem kupić alkoholu, tylko obiad - Jego wzrok w końcu padł na mnie, a ja poczułem dziwną satysfakcję, że w końcu stałem się obiektem odrobinę bardziej interesującym, niż czyszczona szklanka.
- Oh, wybacz, raczej ludzie w twoim wieku próbują się tutaj upić. No dobra, mamy... - Zerknął przez ramię, na tablicę. Kredą na niej napisana była bardzo skąpe menu. Obejmowało ono frytki, jakieś danie z kurczaka, zupę, trochę różnego mięsa i dania śniadaniowe, jak jajecznica, czy tosty. - Wszystko to co na tej liście... oprócz dań śniadaniowych...
- Poproszę tego kurczaka, frytki i colę - Powiedziałem z uprzejmym uśmiechem.
- Z ginem czy wódką... kurwa, przepraszam - Pokręcił głową. Odłożył szklankę na blat i potarł skronie. Dopiero teraz zauważyłem, że ma podkrążone oczy. Wydawało się to wręcz idealnie pasować do jego stylu, ale w tej chwili dostrzegałem, że wygląda on na bardzo, bardzo zmęczonego. - Jeszcze raz, kurczak, frytki i cola, tak? - Kiwnąłem głową. - Zajmij stolik, zaraz ci przyniosę.
Reszta baru była niemal całkowicie pusta. Jakaś para siedziała przy eleganckich, chociaż brudnych stolikach, popijając piwo z butelek, kilku pijaczków od rana zapijało smutki i jakaś grupka mężczyzn żartowało sobie przy stole w kącie. Moi rodzice chyba dostaliby zawału, gdyby mnie tu zobaczyli. Zająłem miejsce z dala od drzwi i czekałem na jedzenie, które chwilę potem podał mi barman. Nie było to zbyt wyszukane jedzenie, ale ja je lubiłem. Tak bardzo różniło się od jedzenia, które dostawałem na co dzień. Było takie... proste, przesadzone i... po prostu inne. Rodzina by pewnie tego nie zrozumiała, ale może też właśnie dlatego lubiłem takie miejsca? Żeby chociaż na chwilę odsunąć się od nich, od tego całego przepychu i poczuć się trochę bardziej normalny.
- Sashi? Co ty tutaj robisz? - Poderwałem spanikowany głowę, gdy usłyszałem moje imię. Jeden przypadkowy przechodzeń, który zna mnie i moich rodziców, kompletnie mógłby zniszczyć naszą reputację. Serce mi zdążyło zamrzeć na chwilę, nim dostrzegłem nad sobą senseia. Trzymał w dłoniach talerz z obiadem i uśmiechał się łagodnie, nieco zaskoczony.
- Wpadłem coć zjeść - Powiedziałem cicho, wbijając wzrok we frytki. Bałem się, że Sensei zauważy, że coś jest nie tak. Nastrój odrobinę mi się poprawił, ale świadomość tego, że moja rodzina bez mrugnięcia okiem pozwoliła mi spać na dworze, wciąż było bolesne. Sensei zaśmiał się z mojej odpowiedzi i dosiadł się do stolika z wielką porcją frytek.
- Problemy finansowe? Myślałem, że twoja rodzina jada wyłącznie w ekskluzywnych restauracjach.
- Czasem mam ochotę spróbować życia normalnych ludzi - Wzruszyłem ramionami. Starałem się zachowywać tak beznamiętnie jak było to możliwe, byleby tylko nic nie zauważył.
- Bardzo słusznie. Ludzie bogaci często zapominają w swoim przepychu o życiu normalnych ludzi. Potem zaczynają nimi gardzić mimo, że są tacy sami jak oni. Trochę to smutne, nie sądzisz?
Zmusiłem się, żeby na niego spojrzeć. Jego wzrok wydawał się dziwnie nieobecny. Jakby nad tym głęboko kontemplował. Cóż, osobiście bardziej martwiło mnie to, że ludzie zwykle, gdy zaczerpnęli nieco bogactwa, chcieli go więcej i więcej, ale sensei też miał rację.
- Raczej...
Niestety wiedziałem o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Moja rodzina nie chciała mi pozwolić przyjaźnić się z normalnymi ludźmi. Chcieli żebym kolegował się z zadufanymi dzieciakami bogatych rodzin. Co prawda oni nie zostawali zachłannymi dziwkami, ale potrafili gadać tylko o swojej majętności i gardzić wszystkimi biedniejszymi od nich. Kiedyś polubiłem nawet takiego jednego bogatego dzieciaka. Niestety pewnego dnia jego ojciec źle zainwestował pieniądze i stracili prawie wszystko. Stali się biedni, wszyscy znajomi się ich wyparli, jego ,,przyjaciele" zaczynali wyśmiewać również jego, a mi rodzice zabronili się z nim widzieć. Nie miało to zbyt dużego znaczenia, bo zaraz potem się wyprowadził. Ale skoro nikomu nie można ufać, to może bogate dzieciaki nie mogą mieć przyjaciół? To miałoby sens. Jestem bogaty, ale mam mentalność zwykłego chłopca. Pewnie dla tego nie mogłem się wpasować w żadne środowisko. Spuściłem głowę, patrząc w tacę i żmudnie jedząc kurczaka.
- Nie lubię jak jesteś smutny - Powiedział nagle. Podniosłem na niego wzrok, ale nawet na mnie nie patrzył. Siedział wpatrując się w swój obiad. Nie patrzył na mnie, więc sam też spuściłem głowę.
- Przepraszam... - Powiedziałem cicho.
- A może spacer poprawi ci humor? Znam świetne miejsce. Na pewno ci się spodoba - Rozpromienił się nagle. Trochę mnie zaskoczył tą propozycją. Nigdy nikt nie zaproponował mi spaceru. A przynajmniej takiego, który nie kończył się w jakiejś restauracji, czy drogim sklepie. Ale też sensei... był moim nauczycielem. Nie powinien chyba proponować mi czegoś takiego. Mimo to, nagłe ciepło rozlało się po moim ciele. Niepewnie pokiwałem głową, nim w ogóle zdałem sobie z tego sprawę. Mimowolnie uśmiechnąłem się delikatnie.
- No... od razu lepiej. Każdemu lepiej z uśmiechem - Powiedział, rozpromieniając się nagle. Dokończył ostatnie kilka frytek i wyciągnął rękę w moją stronę. Nim nawet się zastanowiłem co właściwie robię, wyciągnąłem rękę, którą chwycił i wyciągnął mnie z baru, wcześniej rzucając barmanowi pieniądze za swój i mój obiad, co zaskoczyło mnie jeszcze bardziej niż propozycja spaceru.
- Sensei... zapłaciłbym za siebie... - Powiedziałem niepewnie. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że za mnie zapłacił. Mimowolnie zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie jest to jakiś podstęp. Nie raz mi się zdarzało, że moi nowo poznani ,,przyjaciele" płacili za mnie, ale potem odbierali to sobie ze sporą nawiązką.
- Daj spokój, to grosze. Wybrałeś chyba sobie najtańszy bar w całym mieście. Twoi rodzice by pewnie wpadli w szał, co? - Zaśmiał się, prowadząc mnie ulicą. Nawet nie próbował puszczać mojej dłoni. Gdy zdałem sobie tylko z tego sprawę, poczułem się jeszcze bardziej skrępowany.
- Pewnie... - Powiedziałem w końcu niepewnie...
- Na takich wyglądają. Ale fajnie, że chociaż ty zachowujesz się jak normalny człowiek. A przynajmniej próbujesz. Wybacz, że to mówię, ale twoi rodzice wydają się trochę zbyt sztywni - Uśmiechnął się promiennie, z pewnym rozbawieniem. Miałem przez chwilę wrażenie, że obserwuje moją twarz, żeby ocenić, czy się za to nie obraziłem, ale gdy zobaczył na niej tylko zaskoczenie, szedł dalej.
Stanął przed małym, czteroosobowym, starym samochodem w kolorze zgniłej zieleni, dumnie otwierając drzwi od strony pasażera.
- Przejedziemy się kawałek - Oświadczył z całkowitym spokojem i szerokim uśmiechem. Gdy przeszedł mi pierwszy szok, że sensei w ogóle chce mnie zaciągnąć do samochodu i gdzieś wywieźć, wbiłem wzrok w jego samochód. Nie wierzyłem, że ktoś naprawdę może jeździć czymś takim. Oprócz wiekowej marki, okropnego lakieru, który schodził już płatami, cały samochód wydawał się zaraz rozpaść. Jego wnętrze wyglądało jeszcze gorzej. Stare fotele wyglądały, jakby sensei przewoził w nim setkę kotów. Siedzenia były czymś zalane, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że mógł tutaj przewozić jakieś zwierzaki. Cofnąłem się o krok, ale ramię senseia mnie zatrzymało. Gdy na niego spojrzałem, wyglądał na co najmniej rozbawionego. Przyglądał mi się z naprawdę szerokim, uśmiechem i wyglądał, jakby z trudem powstrzymywał śmiech.
- Nie bój się. Może nie wygląda, ale to porządny samochód - Zaśmiał się, kładąc dłoń na moim ramieniu. Delikatnie pchnął mnie w stronę wejścia, zachęcając mnie, żebym usiadł.
- Nie jestem pewny... - Powiedziałem, wpatrując się w siedzenie pasażera. Sensei zaśmiał się krótko widząc moją minę. Ściągnął jeansową kurtkę i zarzucił ją na siedzenie. Gestem i szerokim uśmiechem ponownie zachęcił mnie do wejścia.
Wsiadłem do środka, z lekkim obrzydzeniem. Wyglądało to trochę tak, jakby zaraz spod krzeseł miała wyleźć fala karaluchów. Niedobrze mi się robiło od obskurnych siedzeń. Gdy przełamałem pierwszą niechęć, ponownie uświadomiłem sobie, że wycieczka z prawie obcym facetem to nie jest najlepszy pomysł. Prawie zmusiłem się, żeby wyjść, nim drzwi zamknęły się z nieprzyjemnym hukiem.
- Wybacz, trzeba trochę mocniej trzasnąć, żeby się domknęły - Powiedział sensei, siadając na fotelu kierowcy. To, że w ogóle się tego nie brzydził spowodowało u mnie lekki podziw. - W każdym razie mam nadzieję, że nie miałeś planów na wieczór, bo chwilę się tam jedzie.
Samochód zadrżał niebezpiecznie i zaczął brzmieć, jakby miał zaraz wybuchnąć, gdy zaczął próbować go odpalić. W końcu silnik zadziałał, chociaż brzmiał, jakby zaraz miał spłonąć i powoli potoczyliśmy się do przodu.
- Nie wiem, czy powinienem... - Zacząłem niepewnie, ale sensei przerwał mi, nim zdążyłem powiedzieć cokolwiek.
- Oh daj spokój, przecież nie jestem obcą osobą - Uśmiechnął się rozczulony. - Odprowadzę cię bezpiecznie do domu pod wieczór, a wydaje mi się, że trochę wolnego czasu ci się przyda. Zawsze wydajesz się taki spięty i zmęczony - Uśmiechnął się promiennie, nie odwracając wzroku od przedniej szyby, kiedy prowadził nas do jakiegoś tylko sobie znanego celu. Spuściłem wzrok, żeby nie zobaczył wyrazu mojej twarzy. Nie moja wina, że nigdy nie miałem humoru...
Sensei skierował się już do obrzeży miasta. Nawet kiedy jechaliśmy w całkowitej ciszy, z jego twarzy nie schodził delikatny uśmieszek. Naprawdę kompletnie go nie rozumiałem.
Wbiłem wzrok w dół samochodu, usilnie starając się dotykać tutaj wyłącznie kurtki senseia, na której siedziałem. Nagle rozbrzmiał radosny śmiech. Podniosłem głowę nieco zaskoczony.
- Przepraszam... wyglądasz trochę zabawnie. Nie musisz się martwić, wszystko tutaj jest sterylne. To że nie wygląda najlepiej to inna kwestia. Nie masz nawet pojęcia ile musiałem oszczędzać na ten samochód.
Chociaż mówił spokojnie, miałem wrażenie, że słyszę w jego głosie coś na wzór wyrzutu. Jeszcze raz spojrzałem na wnętrze samochodu. Jeżeli sensei musiał długo zbierać na to... to coś to pewnie naprawdę dużo to dla niego znaczyło. Westchnąłem ciężko i oparłem się z niesmakiem o fotel, starając się nie okazywać tak bardzo niechęci. Spojrzałem za okno, za którym przelatywały kolejne, coraz mniejsze i coraz mniej domów. Sensei włączył w końcu radio, puszczając ,,najnowsze, najlepszy hity" według ludzi tam pracujących.
Jechaliśmy całą wieczność. Słońce już dawno zdążyło zajść, a ja prawie usypiałem. W końcu samochód zatrzymał się na jakimś zapyziałym skraju miasta. Znajdowały się tu stare, drewniane domki, wyglądające jak z zeszłej epoki. Zamiast normalnej drogi, samochód jechał po piaskowej ścieżce. Dzieciaki bawiły się na dworze, mimo późnej pory, co było dziwne, bo bylem przekonany, że teraz raczej dzieciaki grają na komputerach, a nie wychodzą na świeże powietrze.
Minęliśmy kilka małych, ale przyjemnie wyglądających restauracji, trochę sklepów, ale wszystko ogólnie wyglądało dość skromnie. Wpatrywałem się z fascynacją i lekkim lękiem w otaczający mnie obraz.
- Zupełnie inny świat, co? - Zaśmiał się sensei, widząc moją reakcję. Pokiwałem głową, z otępieniem patrząc przez szyby. W końcu zatrzymaliśmy się na końcu drogi, pod wejściem na urwisko, pnące się wysoko w górę. Przez chwilę nie mogłem oderwać od tego wzroku i dopiero otworzenie drzwi przy mnie wyrwało mnie z zamyśleń.
- Chodź - Sensei wyciągnął rękę w moją stronę z promiennym uśmiechem. Czułem się co najmniej dziwnie, ale chwyciłem jego dłoń i pozwoliłem wyciągnąć się z samochodu. Oboje ruszyliśmy w górę, stromą ścieżką, w stronę szczytu wzgórza. Wszystko to wydawało mi się tak zaskakujące i absurdalne, że pozwoliłem się ciągnąć, nawet nie protestując. Mniej więcej w połowie zbocza w końcu zostałem uwolniony z uścisku senseia i zostałem zmuszony, żeby iść sam. Byłem już zmęczony, a czekało mnie drugie tyle spaceru. Im dłużej szedłem, tym bardziej byłem zmęczony. Ciągnąłem nogę za nogą, idąc coraz wolniej i wolniej. Sensei musiał zwalniać i kilka razy na mnie czekać. Przy samym szczycie nie miałem już całkowicie siły w nogach. Byłem tak wykończony, że musiałem dotrzeć tam na czworakach, nie miałem siły ustać w pionie.
- Sensei... po co to wszystko... - Powiedziałem, łapiąc ciężko oddech. Na co ja się zgodziłem? Dać się wywieźć gdzieś na koniec miasta i zaciągnąć na jakiś klif... może jeszcze sam powinienem się stąd zrzucić? Kątem oka zobaczyłem, jak sensei klęka przy mnie. Chyba kontrolował, czy jeszcze żyję, bo sam miałem co do tego wątpliwości. Na plecach poczułem pokrzepiającą dłoń.
- Już lepiej? - Pokiwałem głową, kaszląc. - Podnieś głowę.
Z ciężkim jękiem podniosłem głowę. Widok który tam zastałem, zaparłby mi dech w piersiach, gdybym był w ogóle w stanie go złapać. Widać było stamtąd całe miasto. W coraz większej ciemności migały na dole światła z domów i ulicznych lamp. Z dala majaczyło prawdziwe miasto, a nad nim unosiło się miliard gwiazd.
- To... niesamowite... - Wydusiłem z siebie, powoli normując oddech. Klęczałem, z fascynacją wpatrując się w panoramę przede mną.
- Prawda?
Tetsui usiadł koło mnie, opierając się rękoma o ziemię i spuścił nogi w przepaść.
- Ale tu cudnie... dlaczego nikt tu nie przyjeżdża? - Odwróciłem się w stronę senseia. Wpatrywał się zafascynowany w gwiazdy nad nami. Chwilę milczał, zastanawiając się nad moim pytaniem.
- A kto by się przyjmował jakimkolwiek urwiskiem gdzieś na obrzeżach miasta? O ile w ogóle je widać zza budynków, nie wygląda jakoś imponująco. Poza tym, jesteś pewny, że skoro my widzimy całe miasto, to ktokolwiek wśród tych drapaczy chmur jest w stanie dostrzec takie miejsce jak to? Musieliby podnieść głowy naprawdę wysoko i wysilić wzrok - W słowach Tetsuiego dostrzegłem ukryty przekaz. Odniosłem wrażenie, że cierpi, przez wysoką technologię, bogatych snobów oraz zniszczony krajobraz. - A zdradzę ci w sekrecie, że nie ma lepszego miejsca, żeby oglądać gwiazdy. W mieście ich prawie nie ma, prawda? - Ponownie się uśmiechnął, ale wzrok ciągle miał wbity w niebo. Gdy patrzyłem w jego oczy miałem wrażenie, że jest tam jakiś ukryty smutek i żal. Jakby miał jakiś głęboko skrywany sekret. Sekret, który skrywał głęboko w sercu, z dala od wszystkich. Zupełnie przeciwnie do mnie. Po mnie od razu było widać, że coś jest nie tak. A sensei zawsze wyglądał na szczęśliwego, jakby nic nie mogło zepsuć mu humoru. Przysunąłem się do niego i oparłem ramieniem o jego ramię. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale chciałem to zrobić. Nie wiedziałem co mam powiedzieć, więc siedziałem bez słowa. Sensei też się nie odezwał. Na szczęście nie skomentował w żaden sposób mojego zachowania. Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę, wpatrując się w gwiazdy. Rozkoszowałem się jego bliskością i ciepłem. Nie wiem czy miałem się śmiać czy płakać, z faktu, że najwięcej czułości w ostatnim czasie dostarczył mi mój korepetytor. Po jakichś dziesięciu minutach wyciągnął z kieszeni papierosa i zapalił. Musiałem na chwilę odsunąć się od niego, ale gdy znowu usiadł w poprzedniej pozycji, niepewnie znowu się o niego oparłem. Nawet na mnie nie spojrzał, co odrobinę mnie ośmieliło.
- Sensei, ty palisz?
- Rzadko. Czasami pozwolę sobie zapalić jednego na wieczór.
Znowu miałem wrażenie, że coś przede mną ukrywa. Jakby te papierosy też miały w jakiś sposób odreagować coś, co go męczy. Nie uśmiechał się też jak wcześniej.
- Lepiej wyglądasz jak się uśmiechasz, sensei.
Odparłem cicho, odwracając od niego głowę i patrząc gdzieś w dal. Nie mam pojęcia czemu, ale z jakiegoś powodu czułem, jak zaczynam się rumienić. Nagle usłyszałem śmiech Tetsuiego. Gdy się odwróciłem w jego stronę, uśmiechał się szeroko, z lekko przymrużonymi oczami.
- Wiesz Sashi, nigdy się nie spodziewałem, że któryś z moich uczniów będzie mnie pouczał w tej kategorii - Podniósł rękę i już myślałem, że mnie obejmie, ale ten tylko poczochrał mnie po włosach. Chwilę trzymał dłoń w moich włosach, nim ponownie położył ją na ziemi. Popalał papierosa, wpatrując się w niebo, a ja czułem, że robi mi się coraz bardziej i bardziej przyjemnie. Wpatrując się w rozgwieżdżone niebo nad nami na chwilę zapomniałem, jak bardzo nienawidzę swojego życia.

4 komentarze:

  1. Hej,
    co za pech... ale czy ba pewno, Tetsua poświęca mu więcej czasu niż rodzina...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    o cudownie, Tetsuya dużo czasu poświęca Sachiemu... o wiele więcej niż własna rodzina...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    cudownie, cieszę się, że Tetsuya dużo czasu poświęca Sachiemu... zupełnie o wiele więcej czasu niż jego własna rodzina... rodzice zupełnie mają go w du...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń