***
- Niech będzie. Dam ci małą lekcję życia - Jego głos, tak pewny siebie, wciąż rozbrzmiewał mi w uszach. Jakby sam się nad tym wcześniej zastanawiał... nie, bardziej, jakby tego ode mnie oczekiwał. Przynajmniej od momentu, w którym zrozumiał, o co właściwie mi chodzi. A wtedy byłem tak zaskoczony, że nawet nie wiedziałem, co powiedzieć, więc po prostu stałem otumaniony, zawstydzony i ze wzrokiem wbitym w ziemię.
- Wiesz, jeżeli na razie się boisz, to nie ma pośpiechu. Odwiozę cię do domu, a do kolejnej naszej... lekcji języka, zastanów się dokładnie, co chciałbyś najpierw przerobić, dobrze?
***
Do tej pory dostawałem dreszcze, gdy pomyślałem sobie o tym, jak się wtedy uśmiechnął. Poczułem się jednocześnie jak małe dziecko pod pieczą jakiegoś dorosłego, ale też jak... w jakiś dziwny, pokrętny sposób jako dorosła osoba. Gdy patrzyłem na niego, ten jego uśmiech, w jakiś dziwny sposób czułem się szczęśliwy. Nawet jeżeli był obrzydliwym gejem i... i sypiał z facetami... nawet to przestało mi przeszkadzać. W końcu miał mnie uczyć życia...
- Jesteśmy - Powiedział nagle sensei, parkując pod domem. Na pierwszy rzut oka wyglądał całkiem porządnie, co trochę mnie uspokoiło. Przynajmniej nie spowodowali żadnych trwałych szkód. Chciałem już wysiąść, ale powstrzymał mnie delikatny uścisk ręki, która spoczęła na moim kolanie. Odwróciłem się i natknąłem się na wzrok senseia. Patrzył na mnie łagodnie, z lekkim uśmiechem i czułością, jakiej nie widziałem chyba w niczyim innym spojrzeniu. - Słuchaj Sashi, jeżeli coś się stanie, to pamiętaj, że możesz na mnie liczyć. Pomogę ci jak tylko będę mógł, więc nawet się nie wahaj, dobrze?
Uśmiechnął się przy tym tak czule, że nie mogłem odpowiedzieć inaczej, jak tylko uśmiechem i delikatnym kiwnięciem głowy.
- Jasne... dziękuję sensei.
- A na przyszłe zajęcia, zastanów się, jak chciałbyś poprowadzić nasze... - Zawahał się przez chwilę, jakby nie wiedział dokładnie, jak powinien to nazwać. - Lekcje.
- Oczywiście.
Przyjąłęm ostatni uśmiech senseia i z pewnym bólem wysiadłem z samochodu. Nie chciałem się z nim rozstawać, ale jeszcze bardziej nie chciałem wracać do domu. Wiedziałem jak to jest zaraz po imprezach Pai i najchętniej przesiedziałbym u senseia cały tydzień. Z tym, że nie miałem odwagi nawet go o to pytać.
Wszedłem za furtkę i bardzo powoli ruszyłem do domu. Dopiero gdy minąłem furtkę miałem okazję zobaczyć jak wygląda ogródek. A jego stan świadczył o tym, że impreza była sroga. Stolik cały zawalony petami, z których tylko część leżało w popielniczce, a reszta albo na samym stoliku, albo na ścieżce, a nawet trawniku. Na tym samym trawniku, na którym porozwalane były puste butelki, jakieś opakowania po słodyczach i chipsach, a nawet puste pudełka po pizzy. Z pewnym wahaniem wszedłem do mieszkania. Mijając próg o mały włos nie wdepnąłem w roztrzaskaną butelkę. Musiałem sięgnąć do szafki na buty po kapcie, żeby w ogóle dostać się do domu. Gdy minąłem przedpokój, ściągnąłem buty i wszedłem już do bezpieczniejszej części domu. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, nie wydawało się, żeby więcej rzeczy było tu potłuczonych. CO dziwne, bo szklane butelki leżały prawie co krok. Tak samo jak w ogródku, wszędzie porozrzucane były jakieś śmieci. Przynajmniej na ziemi nie leżeli skacowani ludzie. Była już szesnasta, ale znając przyjaciół siostry, mogli jeszcze spokojnie spać.
- Zamknij się, kurwa! - Dotarł mnie wściekły krzyk z góry. W niskim krzyku dałem radę wyczytać, że siostra ma naprawdę potężnego kaca, jest wściekła i najchętniej by mnie zamordowała, gdybym ośmielił się hałasować. Zresztą, miałem wątpliwości, czy przypadkiem oddychanie nie jest wystarczającym hałasem. Rozejrzałem się dookoła po tym całym burdelu. Nawet się zastanawiałem, czy tego nie zacząć chociaż trochę ogarniać. Rodzice mogli wrócić w każdej chwili, a ja nie chciałem dostać ochrzanu za siostrę. Z drugiej strony... albo oboje oberwiemy, albo żadne z nas. Nie miałem za bardzo ochoty, żeby się napracować dla satysfakcji Pai. Zwłaszcza po tym, co zrobiła wczoraj...
Zostawiłem więc cały ten syf i poszedłem do kuchni. Blat, podłoga, a nawet szafki kleiły się od rozlanego alkoholu. Przynajmniej w miejscach, w których nie były zawalone pustymi butelkami i innymi śmieciami. Zerknąłem do lodówki, ale bez żadnej większej nadziei. Słusznie zresztą, bo jedyne co się tam ostało to słaba żarówka i lekki powiew chłodu. Dobrze chociaż, że zjadłem u senseia. Przynajmniej nie byłem narażony teraz na głodowanie.
Spuściłem zażenowany głowę, na samą myśl o senseiu. W co ja właściwie się wpakowałem? Znaczy... sam prosiłem o te lekcje i chciałem tego, ale... nie mogłem uwierzyć, że to działo się naprawdę. Jakkolwiek dziwne by to nie było, naprawdę chciałem, żeby uczył mnie takich dziwnych rzeczy. No bo... nigdy nie miałem dziewczyny, a sama myśl o związkach homo przyprawiała mnie o dreszcze, a teraz nagle chciałem mieć jakieś dziwne lekcje z nim... właśnie...
Zatrzymałem się w połowie drogi do schodów. Zaraz... skoro to normalna lekcja... to czy powinienem mu zapłacić? Nie rozmawiałem z nim o tym, ale... chyba powinienem. Chyba, że cenę mieliśmy ustalić, gdy sensei opracuje... nasz plan zajęć... jakkolwiek by to nie nazwać. No i czekało mnie najgorsze zadanie, na kolejnej lekcji musiałem mu powiedzieć, co dokładnia chcialbym... żebyśmy robili. Cholera, naprawdę go o to poprosiłem?! Co ze mną było nie tak?!
Zamek w drzwiach szczęknął, gdy już prawie dotarłem do schodów. Odwróciłem się przez ramię na wchodzących rodziców. Już w progu wyglądali na wkurzonych, a gdy o mało co nie weszli w rozrzucone szkło i zobaczyli, że to co widzieli w ogródku to tylko przedsmak tego, co ich czekało, wyglądali na jeszcze bardziej wściekłych.
- Sashi?! Co się tutaj dzieje?! - Zadrżałem, gdy usłyszałem surowy głos ojca. Stanąłem tuż przed schodami, zbyt sparaliżowany, żeby się poruszyć. - Co to za syf?! Nie możemy nawet wyjść na jeden wieczór? Jest szesnasta, a ty nawet się nie ubrałeś?
- Ale... to nie ja, to Pai...
- Nic mnie nie obchodzi, które z was zrobiło tę imprezę. PAI! Na dół! W tej chwili!
Chwilę panowała cisza, nim drzwi na górze nie trzasnęły głośno, a na schodach nie rozbrzmiał głośny tupot.
- No czego?! - Krzyknęła. Wyglądała okropnie. Oczy miała podkrążone, była niesamowicie blada i właściwie przypominała bardziej śmierć, niż człowieka.
- Nie tym tonem. Co się tutaj dzieje? - Najchętniej odsunąłbym się teraz gdzieś na bok, albo najlepiej schował, bo ojciec teraz mnie przerażał. Nie krzyczał już co prawda, ale jego lodowaty, nienawistny ton mówił więcej niż jakikowiek krzyk. Jego ręce drżały ze wściekłości, jakby chciał nas uderzyć, a wzrokiem badał to Pai to mnie.
- No co? Sashi zrobił przyjęcie i się wymknęło spod kontroli - Wzruszyła obojętnie ramionami. - Ja nie mam z tym nic wspólnego.
- Co?! - Wybuchłem gwałtownie. Nie dość, że niemal oblali mnie wodą, wyrzucili to jeszcze wina miała spaść na mnie? - To nie była moja impreza! Nawet mnie na niej nie było! Zrobiliście tu przyjęcie i jeszcze wywaliliście mnie z domu!
Pai syknęła z bólu i przyłożyła dłonie do skroni, które zapewne teraz promieniowały bólem.
- Gnojek... - Wyszeptała. - Podnieś głos jeszcze raz i...
- Skoro twierdzisz, że to moja impreza, to dlaczego to ty umierasz mając kaca, a ja jestem całkowicie trzeźwy?
- Ja przynajmniej nie jestem w samej piżamie - Odpowiedziała lodowato. Fakt, ona była w sukience z zeszłego wieczoru, właściwie pogniecionej i także zalanej alkoholem, ale żadne z nas nie wyglądało zbyt wiarygodnie.
- Dość tego, spokój - Zagrzmiał ojciec. Dobrze, że matki nie dopuścił do głosu, bo ta już cała była czerwona ze wściekłości i aż się trzęsła. - Nic mnie to nie obchodzi. Sashi, jeżeli nawet nie zrobiłeś tego przyjęcia i nie miałeś z tym nic wspólnego, miałeś obowiązek albo nas o tym poinformować, albo przerwać to przyjęcie.
- Ale ona...
- Nic mnie to nie interesuje. Winni jesteście oboje. My idziemy do swojego pokoju, a wy macie tu posprzątać.
- Ale ja nie...
- Dość - Wybuchł surowym, głębokim głosem, od którego aż przeszły mnie dreszcze. - Oboje jesteście winni, a my na pewno nie zatrudnimy sprzątaczki, żeby po was posprzątała. Ani słowa Sashi, też jesteś winny. Trzeba było pilnować siostry. Jesteście prawie dorośli, przestańcie się zachowywać w końcu jak dzieci! Naprawdę nas zawiedliście. A o karze jeszcze porozmawiamy - Pożegnał nas surowym spojrzeniem i udał się na górę. Matka była zbyt wściekła, żeby z nami rozmawiać, więc po prostu nas minęła. Pozostawili mnie z niedopowiedzianym zdaniem na ustach: ,,ale wyrzucili mnie z domu".
- Świetnie, doskonała robota - Warknęła wściekła Pai. - Teraz jeszcze muszę tu sprzątać. Trzeba było przyjść wcześniej.
- Co? - Byłem już naprawdę na granicy. Miałem już naprawdę wszystkiego dość. Zostałem wyrzucony z domu, niemal oblany wodą, musiałem spędzić noc u obcego mężczyzny, a teraz jeszcze połowa winy spadała na mnie. - Chyba sobie żartujesz. Trzeba było nie robić tej imprezy. To nie jest absolutnie moja wina.
- No i? I tak do niczego się nie nadajesz. Chociaż raz mógłbyś zrobić cokolwiek poza uprzykrzaniem wszystkim życia.
Pchnęła mnie jeszcze w pierś i niechętnie odeszła sprzątać. Pod nosem jeszcze mruczała coś o ,,pieprzonym dzieciaku, który nic nie potrafi". Miałem wrażenie, jakby ktoś wbił mi nóż w sercę... znowu. Po raz kolejny boleśnie się przekonałem, jak przeraźliwie mało znaczę dla nich wszystkich. Dla rodziców na pewno, a dla siostry to w ogóle byłem śmieciem. Boleśnie zagryzłem dolną wargę, walcząc sam ze sobą, żeby nie wybuchnąć płaczem.
- Mamo! Tato! Mówiliście, że Sashi ma mi pomóc! - Krzyknęła Pai, gdy nie ruszałem się przez chwilę.
- Sashi! Jeżeli będę musiał którekolwiek z was upominać, to przysięgam, że przez miesiąc będziesz siedział w pokoju, ale najpierw, zabierzemy ci stamtąd wszystko, jasne?!
Byłem teraz wściekły. Wściekły na rodziców, a najbardziej na siostrę. Jednak najgorsze było upokorzenie, kiedy ze łzami lejącymi się po policzkach, musiałem zbierać butelki, myć blaty i jeszcze wysłuchiwać uwag mamrotanych przez moją siostrę, na tyle głośnych, żebym usłyszał każde słowo, w którym mówiła, jak jestem okropny, żałosny, beznadziejny i ogólnie nie nadaję się do niczego. Wytrzymywałem wybuch płaczu do ostatnich chwil, gdy upokorzony musiałem ogarniać nie mój burdel. W końcu było na tyle czysto i na tyle późno, że mogłem udać się do swojego pokoju. Gdy drzwy zatrzasnęły się za mną, w końcu mogłem sobie pozwolić na wybuch płaczu. Zalewając się łzami, osunąłem się na ziemię. Objąłem rękoma kolana i schowałem w nim twarz. Szlochałem cicho, bo nie chciałem, żeby ktokolwiek mnie usłyszał. Jeszcze bym pewnie usłyszał, że nie mam co płakać, że przecież nic mi się nie stało, że raz w życiu posprzątałem i ogólnie, że przesadzam. Nikt by nie zrozumiał, że nie o to chodziło. NIe chodziło o sprzątanie, ani o pomoc. Nie chodziło nawet o uwagę ojca. Jedyne co, to czułem, że naprawdę tu nic nie znaczę. Musiałem szukać noclegu u obcego faceta, bo wyrzucili mnie z domu, a dzisiaj jeszcze za to mi się oberwało...
Gdy to sobie uświadomiłem, z gardła wydobył mi się cichy, żałosny jęk. Zagryzłem szybko dłoń, żeby nie dać się bardziej ośmieszyć. Mój wzrok mimowolnie powędrował na noże za gablotą. Wstrzymałem oddech by żaden, nawet najmniejszy szloch nie wydostał się poza ten pokój. Ręką powędrowałem do zamka, który szczęknął cicho, jakby z pewną boleścią. Miałem wrażenie, że już przywyknął do tego, że gdy jest używany, oznacza to, że coś tutaj zostanie splamione krwią.
Dotarłem do półki, gdzie leżały ustawione liczne noże. Wziąłem składany, który mimo, że stary, był jeszcze bardzo dobry i ostry. Lubiłem raz na jakiś czas go ostrzyć. Wziąłem go w ręce i przejechałem kciukiem po ostrzu, żeby sprawdzić, czy jest jeszcze dobre. Oparłem się o łóżko. Dłonie mi drżały, gdy podciągałem rękaw bluzki. Na bladej skórze były jeszcze świeże, czarne ślady po zaschniętej krwi.
Przez łzy ledwo widziałem, jak zmieniają się kolory na moim ramieniu. Blade ramię przecinał metal, a z początkowo białych ran zaraz zaczynała się sączyć krew. Czułem nieprzyjemne pieczenie na skórze, ale to ani trochę nie koiło bólu psychicznego. Miałem nawet wrażenie, że z każdą raną drżę coraz bardziej, oddycham coraz szybciej, do oczu napływa mi coraz więcej łez i z coraz większym trudem się powstrzymałem, żeby nie wybuchnąć płaczem. W zakamarkach umysłu pojawiła się idiotyczna myśl, że gdyby rodzice to zauważyli, poczuliby się winni. Z niezrozumiałego dla mnie powodu, ta myśl odrobinę poprawiła mi humor. Wiedzialem, że nigdy tego nie zobaczą. Nigdy nie pozwolę im tego zobaczyć, ale jednak ta świadomość, że poczuliby się winni, że to ich wina, naprawdę sprawiła, że ból fizyczny był trochę mniejszy. Patrzyłem jak krew ścieka mi po skórze i nie mogłem odwrócić od tego wzroku.
Pukanie do drzwi gwałtownie odwróciło moją uwagę. Siedziałem w ciszy, chciałem udawać, że mnie tu nie ma, ale pukanie rozległo się ponownie, trochę bardziej niecierpliwe. Szybko zakryłem ramię rękawem, które momentalnie przesiąknęło krwią i nieprzyjemnie przykleiło się do mojej skóry. Wrzuciłem nóż do jednej z szafek, gdy pukanie robiło się coraz bardziej niecierpliwe.
- Sashi, otwórz - Powiedział stanowczy głos zza drzwi, ale tym razem nie był to głos ojca. Ten był znacznie bardziej niecierpliwy, a jego właściciel, a raczej właścicielka brzmiała tak, jakby przyszła tylko po to, żeby mi udowodnić, jak bardzo nic przy niej nie znaczę. Końcówką koszuli wytarłem łzy, przekręciłem zamek w drzwiach i uchyliłem je lekko. Matka stała za nimi ze srogim spojrzeniem i skrzyżowanymi ramionami. Gdy zobaczyła moje łzy, westchnęła ciężko.
- Naprawdę? - Zapytała chłodno, a sam jej głos sprawił, że poczułem się winny, że ośmieliłem się płakać. Dłonie zacisnąłęm na klamce, żeby opacznie jedną z nich nie położyć na pociętym ramieniu. - Będziesz płakał, bo musiałeś posprzątać kilka butelek? Naprawdę to było takie straszne?
Nie. NIe było to straszne. Samo sprzątanie nie było złe, w niczym mi to nie przeszkadzało. Przeszkadzało mi to, że żeby zrobić ten burdel, siostra wyrzuciła mnie z domu, że Pai świetnie się bawiła, a to na mnie spadała za to odpowiedzialność i że absolutnie nikt nie liczył się z moim zdaniem. I bolało mnie to, że matka wszystko tak uproszczała, żebym wyszedł na skończonego frajera.
- Nie mam ochoty o tym rozmawiać - Powiedziałem łamiącym się głosem. I tak by mnie nie słuchali, więc nawet nie zamierzałem próbować.
- Chciałabym, żebyście oboje przestali nas traktować jak wrogów. Czasami moglibyście spojrzeć na siebie samych, a nie bez przerwy obwiniać nas za wszystko - Jeszcze mocniej zacisnąłem dłonie w pięści. W oczach zakręciły mi się łzy i z najwyższym trudem je powstrzymałem. - Radzę ci się nad tym zastanowić. I naprawdę nie przesadzaj, nie stała ci się krzywda - Zakończyła surowym tonem i odeszła. Z największym trudem się powstrzymałem, żeby nie trzasnąć teraz drzwiami. Zamknąłem je tylko i znowu osunąłem się na ziemię. Miałem ochotę krzyczeć, walić w ziemię i płakać, ale jedyne na co mogłem sobie pozwolić to cichy szloch. Zresztą, gdyby ktokolwiek go usłyszał, sam pewnie bym się też przekonał, że i tego mi nie wolno. Dotarłem do łóżka, na którym się skuliłem i schowałem twarz w poduszce. Starałem się stłumić płacz i krzyk i przynajmniej zasnąć. Zasnąć i na jakiś czas o wszystkim zapomnieć. A najlepiej nie wychodzić spod koca przez cały weekend, tydzień, życie... czasami się zastanawiałem po co tutaj byłem, skoro dla wszystkich byłem albo kłopotem, albo obiektem do chwalenia się przed sąsiadami... byłem przekonany, że gdybym teraz wziął ten stary nóż, jeszcze ze śladami krwi i podciął sobie żyły, musiałbym umierać w ciszy, żeby ostatnią rzeczą jaką usłyszę, nie był ochrzan, jak mogłem być taki głupi. Na pogrzebie rodzice zalewaliby się łzami, a tak naprawdę myśleliby jakie to żałosne, że wychowali samobójcę. Że ponieśli klęskę wychowawczą. Nikt by za mną nie tęsknił.
Wytarłem łzy i wtuliłem w siebie jedną z poduszek. Jakkolwiek było to dziecinne, nabrałem nagle ochoty, by znowu znaleźć się w domu, pokoju, łóżku senseia, w jego ramionach... żeby mnie objął, przytulił do siebie i zaczął cicho uspokajać. Przyłożyłem dłoń do ust, które niespodziewanie zaczęły mrowić. Chciałem być przy senseiu... nawet jeżeli wszystko, co dla mnie zrobił było tylko grą, chciał mnie namówić na kolejne lekcje... nikt nie był dla mnie aż tak miły. Oddałbym wszystko, żeby móc zamienić moją rodzinę na niego. Może... może pierwszy raz w życiu poczułbym, że komuś naprawdę na mnie zależy...
____________________________________________
fp - https://www.facebook.com/HistorieYaoi/?fref=ts
ask - http://ask.fm/Historieyaoi
Ech. No zatkało mnie ...
OdpowiedzUsuńSmutno :c
OdpowiedzUsuńFajną smutną bajeczke na dobranoc sobie znalazłam... Nie ma co.
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu, ale lubię motyw krwi i cięcia się. I lubię, gdy emocje są ładnie opisywane. Czyli lubię wszystko, co jest tu, czyli nie mogę się doczekać ciągu dalszego, czyli pisz szybciutko kolejny rozdział (taką prośba to tylko), czyli życzę weny i czasu.
Nirana
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ech co to za rodzice, nie są rodzicami roku, nic nie zauważają i nawet nie usłyszrli, że został wyrzucony...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, co za rodzice, nie wygrają konkursu na rodziców roku... nic nie zauważają, nawet nie usłyszeli, że Sachi został wyrzucony z domu...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejka,
OdpowiedzUsuńboski rozdział, biedny Sachi mieć takich rodziców oni to nie wygrają nigdy konkursu na rodziców roku... nie zauważają co się dzieje z ich dziećmi, tylko reputacja ważna... no i nawet nie usłyszeli, że Pai wyrzuciła Sachi'ego z domu...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza