-Obudź się zajączku. Mamy już dzień.
Gdy usłyszałem ten głos przeszły mnie ciarki. Momentalnie
otworzyłem oczy przed którymi ujrzałem... małego lisa. Gwałtownie odskoczyłem w
tył upadając na podłogę, tuż pod nogi Tochiego.
-Fokku, nie strasz naszego gościa. W porządku zajączku?
Czyli to nie był tylko zły sen? Miałem nikłą nadzieję że to
był tylko nocny koszmar. Wstałem z podłogi i spojrzałem na stół.
-Teraz rozumiem czemu śniłem o prawdziwym jedzeniu.
Mruknąłem do siebie siadając przy stole. Na talerzu leżały
jajka sadzone i kawałki jakiegoś mięsa. Podejrzewałem że to bekon, który czasem
widziałem na filmach.
-Okrutny jesteś, zajączku. Przecież się staram żebyś mógł
zjeść coś smacznego. Poza tym, to nie jest takie złe.
Spojrzałem wzrokiem pełnym pogardy na mój talerz.
-To nie jego wina, że jesteś rozpuszczony. Nie wyładuj na
biednym jedzeniu swojej frustracji.
Nadziałem jedno z jajek na mój widelec i wpakowałem sobie do
ust. Było bardziej mdłe niż wczorajsza kolacja, zrobiło mi się niedobrze.
-No już już, widzę że nie podołam twoim wymaganiom
kulinarnym. To może zrobię ci coś do picia? Lemoniadę? kakao?
-Wystarczy sok pomarańczowy.
Odpowiedziałem jednoznacznie dając do zrozumienia że nie
nadaje się do przygotowania choćby napoju. Podał na stół szklankę i karton z
sokiem, który wyjął ze spichlerza. Wypiłem duszkiem całą szklankę i dokończyłem
śniadanie.
-No dobrze, to dzisiaj wybieramy się w wycieczkę do miasta,
tak? Stamtąd złapiemy pociąg do twojego domu.
Pokiwałem tylko głową.
-A... a czy pojedziesz ze mną?
Spojrzał wtedy na mnie zdziwionym spojrzeniem. Nie wiem
czemu chciałem, żeby jechał ze mną. Myślę, że to był rodzaj podziękowania.
Zawsze czułem się zobowiązany, gdy ktoś mi ratował życie.
-N-nie myśl sobie tylko nie wiadomo czego! P-po prostu...
moi porywacze wiedzą że gdzieś tutaj zniknąłem, mogę na nich natrafić. Będzie
bezpieczniej jeżeli będę miał ochronę.
Powiedziałem odwracając wzrok i czując jak robię się
czerwony.
-Masz rację... w końcu jestem leśniczym. Moim obowiązkiem
jest opiekowanie się wszystkimi zwierzętami.
Powiedział uśmiechając się szeroko. Miałem ochotę go walnąć
za ten tekst ale darowałem sobie.
-Dobrze. Poszukajmy dla ciebie jakiś ubrań.
Powiedział szperając w jednej z szuflad, z której wyjął
delikatnie podarte, jeansowe spodnie oraz lekko za duży T-shirt. Kiedy obaj
byliśmy gotowi, Tochi jeszcze zajął się zwierzakami. Zauważyłem że w drzwiach
jest klapka, żeby zwierzęta w każdej chwili mogły wejść, oraz wyjść. Patrzyłem
z podziwem jak delikatnie i z uwagą zdejmował bandaże z rannych zwierząt i jak
wsypuje różnego rodzaju karmę do misek na zewnątrz.
-Wrócę niedługo, nie martwcie się.
Powiedział i w końcu opuścił dom. Nareszcie mogłem odetchnąć
z ulgą wiedząc że wracam do domu.
-Naprawdę przejmujesz się tymi zwierzętami.
-To moja rodzina. Wolę spędzać czas z nimi niż z ludźmi.
Coś mnie zakłuło kiedy tak powiedział. Cholera... ten
psychopata był coraz bardziej niebezpieczny dla mojego życia. Nie chciałem o to
pytać, ale nie miałem wyboru.
-Więc pewnie się cieszysz że się mnie pozbędziesz?
-Niby czemu bym miał się cieszyć?
-No bo powiedziałeś...
-Kiedy jakieś zwierzątko mnie opuszcza, i wiem że już nie
wróci czuję się jakby ktoś z mojej rodziny umierał. Dokładnie to samo czuję
kiedy myślę że ty mnie opuścisz już na zawsze.
-Ale... przecież...
-Jeszcze nie zrozumiałeś, zajączku?
Uśmiechnął się, odsłaniając białe zęby. Wtedy się wściekłem
i walnąłem go w brzuch. Skulił się w pół, opierając dłoń na moim ramieniu żeby
utrzymać równowagę.
-Nie nazywaj mnie zajączkiem! Jestem człowiekiem!
Uśmiechnął się, powoli się prostując.
-Człowiek nie byłby w stanie wzbudzić we mnie takich silnych
uczuć.
Serce mi zabiło mocniej. Zignorowałem jego dźwięki i
ruszyłem dalej. Po mniej więcej pół godzinie marszu dotarliśmy na skraj lasu.
-Jak ty możesz żyć tak daleko od cywilizacji?
Powiedziałem siadając na ziemię i oddychając ciężko. Nie
byłem przyzwyczajony do pieszych wędrówek.
-Wychodzę do sklepów raz w tygodniu. Odbieram wtedy pensje
leśniczego i kupuję jedzenie, dla siebie i zwierząt. Wiesz, powinieneś częściej
spacerować zajączku.
Podeszliśmy do stacji kolejowej i na nieszczęście nasz
pociąg miał przyjechać dopiero jutro.
-O nie, będę musiał spędzić w tej puszczy jeszcze jedną noc.
-Nie przejmuj się zajączku. To tylko jedna noc więcej.
-A nie mógłbyś mi wynająć hotelu gdzieś tutaj?
-Nie przesadzaj. Nawet paniczyk z dobrego domu może spędzić
jeszcze jeden dzień w lesie. Niestety nie stać mnie na wynajęcie hotelu.
-Czyli znowu będziemy musieli przejść taki kawał drogi? Nie
mam już siły..
-Nie martw się tym, poradzimy sobie jakoś.
Powiedział Tochi z uśmiechem i wziął mnie na ręce.
-Hej, czekaj! Ludzie się zaczną dziwnie patrzeć! Postaw mnie
na ziemi!
Jakby mnie nie słyszał ruszył w stronę lasu. Moja szarpanina
na nic się nie zdała, trzymał mnie za mocno.
-Skoro zostajesz jeszcze dzisiaj na noc, to co byś chciał
zjeść?
-Nieee... znowu będę musiał jeść jedzenie robione przez
ciebie...
-Haha... no tak.. ktoś z takiego domu jak twój nie będzie w
stanie docenić skromnego posiłku leśniczego.
-Właściwie co ty tu robisz całymi dniami?
-No właśnie.. skoro i tak mamy cały dzień dla siebie pokażę
ci prawdziwego ducha lasu.
Po kolejnej pół godziny wróciliśmy do punktu wyjścia. Potem
przez dłuższy czas łaziliśmy po lesie. Tochi ciągle mi pokazywał różne rośliny,
zwierzęta, drzewa. Starał się żebym ,,poczuł ducha lasu" ale ja nie
rozumiałem co on takiego widział w tym morzu zieleni.
-Rozejrzyj się zajączku... może i komuś takiemu jak ty
trudniej to dostrzec. Dla ciebie piękne pewnie są zagraniczne plaże, tropikalne
wyspy oraz niebo z gwiazdami w tropikalnych klimatach, prawda?
-...tak..
Przyznałem niechętnie.
-Ale postaraj się dostrzec piękno tego miejsca. Wsłuchaj się
w szum drzew, szemrzenie strumyka w oddali, usłysz zwierzęta otaczające nas ze
wszystkich stron.
Powiedział siadając za mną na trawie i kładąc rękę na moich
oczach, chcąc bym się skupił na pozostałych zmysłach.
-I co..?
-Jedyne co słyszę to różnego rodzaju szumy i dźwięki
zwierząt. Dalej nie rozumiem co w tym takiego niezwykłego.
-Może osoby takie jak ty nigdy nie zrozumieją piękna natury.
Dobrze, czas na obiad. Pochodzimy po lesie jeszcze później.
Na obiad było zwęglone mięso i woda. Po wstrętnym jedzeniu
Tochi znowu próbował zaciągnąć mnie do lasu.
-Nie mam już siły na łażenie. Codziennie musisz to robić?
-Nie muszę, ale chcę. To cudowne uczucie być w jedności z
przyrodą. Ale jeżeli wolisz możemy zostać w domu. Pokażę ci jak opiekować się
zwierzętami. Może ci się przydać, gdybyś zrobił sobie krzywdę zajączku.
Powiedział z irytująco szerokim uśmiechem. Ten dzień był
jednym z najdłuższych jakie było mi dane znosić. Ale w końcu nadeszła noc.
-Niech już będzie jutro... chcę wrócić do domu.
-Widzę że spokojne życie to nie dla ciebie. Więc powiedz mi,
co robisz całymi dniami?
-Większość czasu spędzam nad lekcjami i nauką marketingu.
Właściwie kiedy mam czas wolny to uczę się malować, grać na skrzypcach...
ogólnie samodoskonaląc się.
-Więc nie masz żadnych rozrywek? Mój biedny zajączek, całe
życie nic tylko się uczyłeś!
Powiedział przyskakując do mnie i przyciskając mnie do siebie
w uścisku.
-To nie tak... rzeczywiście, nauka zajmuje mi dużo czasu,
ale często też wyjeżdżam na wakacje, co prawda tam mam zajęcia praktyczne ale
to dla mnie prawdziwa rozrywka. Dlatego nie mogę znieść bezczynnego siedzenia i
wpatrywania się w rośliny!
Powiedziałem, odpychając go od siebie i uwalniając od jego
uścisku.
-A wiesz że kwiaty mogą też wyrażać uczucia? Na przykład
ten-wziął czerwony kwiat z żółtym środkiem, który zebrał w czasie
spaceru-Frezja czerwona, podarowana komuś oznacza cieszenie się z jego
obecności.
Mówiąc to podał mi go z szerokim uśmiechem.
-Nie sądzę żeby taka wiedza kiedykolwiek by mi się przydała.
-Mi się przydała właśnie teraz. Cieszę się że miałem okazję
spotkać kogoś takiego jak ty.
Odwróciłem głowę mając nadzieję że nie zauważy rumieńca,
który pojawił się na mojej twarzy.
-Trzeba jutro wcześnie wstać. Lepiej, żebyśmy się już
położyli. Chyba że wolałbyś wziąć jeszcze kąpiel?
-Nie trzeba... wykąpię się w domu. Chciałbym już się tam
znaleźć.
-Dobrze... a teraz się przebierzemy.
Wyciągnął ręce w moją stronę chcąc już zdjąć ze mnie bluzkę.
-Mówiłem chyba że masz mnie nie dotykać!
Tym razem jednak nie wyglądał na tak wystraszonego moją
reakcją jak wczoraj.
-Wybacz zajączku. Wypadło mi to z głowy. Poza tym... miałem
nadzieję że zaczynasz przywykać do mojego towarzystwa. Zwykle po dwóch dniach zwierzęta
zaczynają akceptować otoczenie ludzi.
Powiedział to z irytująco szerokim uśmiechem. Może i byłem w
stanie znosić to jak nazywał mnie zajączkiem, ale nie miałem zamiaru dać mu się
oswajać jak zwierzątko domowe. W nagłym przypływie irytacji wymierzyłem mu cios
pięścią w brzuch.
-Nie traktuj mnie jak zwierzę domowe! Wystarczająco żenujący
jest fakt że nazywasz mnie zajączkiem! Jeżeli chcesz możesz sobie przygarnąć
kolejnego zająca do kompletu i nauczyć go różnych sztuczek, ale mnie nie
traktuj jak pierwszą lepszą przybłędę!
Byłem zbyt zły żeby nad sobą panować. Wiem tylko że zrobiłem
się czerwony a do oczu mi napłynęły łzy. Nie byłem zwierzęciem. Byłem
człowiekiem, on... nie miał prawa mnie traktować jak zwierzątka, którym się
zaopiekuje, przywiąże do siebie a potem porzuci. Schowałem twarz w dłoniach.
Wtedy poczułem mocne szarpnięcie do przodu, a potem ciepłe ramiona Tochiego.
-Wybacz zajączku, nie chciałem cię zranić. Po prostu... tak
długo byłem tylko ze zwierzętami że zapomniałem o ludzkich uczuciach, które są
o wiele bardziej skomplikowane od zwierząt. A teraz przestań już płakać i idź
się przebrać.
Pokiwałem głową, ocierając łzy o bluzkę. Potem poszedłem do
łazienki, założyć piżamę.
-Już dobrze zajączku?
Powiedział gdy tylko wyszedłem.
-Tak. Aha, mógłbyś zapomnieć o tym jak zachowałem się przed
chwilą?
-Jasne że mógłbym. Nie przejmuj się zajączku.
Kolejną noc spędziłem z Tochim i jego menażerią. Chyba pod
pewnym względem rzeczywiście przypominałem jego zwierzątko. W ciągu dwóch dni
zdążył mnie przywiązać do siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz