Czekałem całą wieczność, aż Tochi wpadnie do kościoła i przerwie ślub. Jednak chwile mijały i nic się nie działo. Serce rozbiło mi się na setki kawałków, gdy straciłem już całą nadzieję.
- Skoro nikt nie ma nic przeciwko - Kontynuował podniosłym głosem ksiądz, kiedy ja byłem już na granicy łez.
- Czy ty, Minako bierzesz sobie Usagiego Takeda za męża i postanawiasz trwać przy nim i nie opuszczać go aż do śmierci?
- Tak, chcę.
- Usagi, a czy ty...
- Zatrzymać ten ślub!
Odwróciłem się w stronę gwałtownie otwierających się drzwi. Na początku uśmiechnąłem się szeroko, jednak szybko stonowałem uśmiech. Zacisnąłem pięści próbując nie zacząć okazywać, jak bardzo się cieszę. Nie wiedziałem tylko, czy mam coś powiedzieć, rzucić się przed siebie, czy bać o swoją reputacje, kiedy stanął w drzwiach Tochi. Ostatecznie po prostu stałem zamurowany jak cała reszta kościoła. Tochi zdecydowanym krokiem przemierzył tą samą drogę, którą dopiero co szła Minako.
- Zaj... Usagi! Nie możesz się z nią ożenić!
Serce mi zamarło. On chyba nie chciał otwarcie się przyznać, że coś jest między nami? Gdyby przyszedł wcześniej, chociażby tuż przed moim wyjściem z zakrystii, nie zawahałbym się ani przez chwilę. Ale... teraz... przed ołtarzem? Przed tymi wszystkimi ludźmi?
- Nie możesz się ożenić z kimś, kogo nie kochasz. Zmarnujesz sobie życie przez jedną, głupią decyzję.
Wszystkie kamery zostały skierowane na nas. Byłem w tak wielkim szoku, że w ogóle nie byłem w stanie się odezwać. Inna sprawa, że nie miałem pojęcia, co właściwie mógłbym powiedzieć. W grę tutaj wchodził honor mojej rodziny.
- Co za skandal! Ochrona, zabierzcie stąd tego kmiota! - Krzyknął mój ojciec, podnosząc się z krzesła.
- Usagi, mówię jako twój przyjaciel. Wiem, że musisz to robić dla dobra swojej rodziny i reputacji, ale nie mogę pozwolić ci się ożenić z kimś dla dobra interesów waszej firmy.
W tłumie rozległo się głośne westchnienie. Kilku reporterów zaczęło na bieżąco relacjonować wydarzenie. Nie miałem pojęcia co mam powiedzieć, więc siedziałem cicho. Za to Minako widocznie nie miała takiego problemu.
- Co to za kłamstwa! Jak śmiesz tak po prostu przychodzić na nasz ślub i mówić takie oszczerstwa?! Natychmiast macie go zabrać!
Ochroniarze przez chwilę patrzyli po sobie. Wyglądało na to, że Tochi mnie zna, więc z początku nie odważyli się poruszyć. Dopiero po popędzeniu przez Minako zaczęli się zbliżać.
- Usagi, ja rozumiem, że czujesz się dziwnie. Przez tych wszystkich ludzi, rodzinę, znajomych, przyjaciół i... te wszystkie kamery. Ale powiedz szczerze, czy naprawdę chcesz się z nią ożenić?
Otworzyłem usta i zamknąłem je ponownie. Chyba jeszcze nigdy się tak nie stresowałem. Co miałem powiedzieć? Otaczało mnie jakieś kilkaset par oczu, plus jeszcze ludzie, oglądający wiadomości.
- Obawiam się, że... nie rozumiesz co się tutaj dzieje - Patrzyłem nerwowo to na Tochiego, to na moich rodziców, to na skołowanych ochroniarzy.
- Zaraz masz oficjalnie oświadczyć, przed Bogiem i całym światem, że spędzisz resztę życia z osobą, której nie kochasz. Co tu jest do rozumienia?
- Dość tego! - Przerwała Minako, nim zdążyłem odpowiedzieć - Jak śmiesz przerywać najpiękniejszy dzień mojego życia! Zobaczysz, pożałujesz tego! Ochrona, co z wami!
- Usagi, jako twój przyjaciel nie mogę do tego doprowadzić. Zastanów się, czy naprawdę chcesz zmarnować sobie życie tylko dlatego, że tego chcą od ciebie twoi rodzice.
Spojrzałem na moje rodzeństwo. Wyglądali na niemniej skołowanych niż ja. Ale jakby trochę szczęśliwszych. Pewnie od razu opuściłbym kościół, gdybym nie przypominał sobie, dlaczego właściwie tutaj jestem. Biały pokój bez klamek był świetnym argumentem.
Spojrzałem na Rodziców, potem na rodzeństwo, potem Minako i Tochiego. Dziwne, bo jedyne spojrzenie, które wzbudziło na mnie jakiekolwiek emocje to był Tochi. Cholera... co ja właściwie robię?! Przecież go kocham! Przecież... przecież on kocha mnie. Nie pozwoli by mi coś zrobili. Jestem takim idiotą, że aż chce mi się płakać.
Pierwszy raz od kilku dni uśmiechnąłem się z własnej, nieprzymuszonej woli. Mój uśmiech wzbudził ukrytą radość wśród mojego rodzeństwa i nieukrywany gniew wśród rodziców. Spokojnie wyjąłem żółty kwiat z kieszeni w marynarce i wręczyłem go Minako.
- Wybacz, że cię opuszczam, ale obawiam się, że cię nie kocham. To nie miało sensu od samego początku. Przepraszam, że w takich okolicznościach, ale z nami koniec.
Minako otworzyła usta. Bezwiednie wzięła do ręki kwiat. Na jej twarzy widziałem zarówno niedowierzanie, gniew i wściekłość.
- Ty... ty...
- Przepraszam, ale nie chcę żenić się z kimś, kogo nie kocham. Przykro mi, że przyszliście tutaj na darmo.
Posłałem ostatnie spojrzenie wściekłym rodzicom i Minako i zszedłem spokojnie po schodach. Wszystkie kamery i mikrofony były skierowane w moją stronę, ale jakoś się tym nie przejmowałem. Tochi położył dłoń na moim ramieniu, gdy ruszyliśmy w stronę wyjścia. Całe szczęście, że zdecydował się na tak niewinny gest. Hana, Kashikoi, Enma i przede wszystkim Raito uśmiechnęli się szeroko, gdy ich mijałem. Kashikoi kiwnął jeszcze głową w geście aprobaty.
Na przeciwko kościoła stał niepozorny, zielony samochód. Pewnie nie domyśliłbym się, że należy on do Tochiego, gdyby nie miał przyciemnianych szyb. Kątem oka dostrzegłem kilku reporterów, którzy przepychali się przez siebie nawzajem, starając się dorwać nas i zadać serię nieprzyjemnych pytań. Na szczęście byli tak zajęci wojną między sobą, że bez problemu udało nam się przemknąć do samochodu Tochiego. Usiadłem na miejscu pasażera i zapiąłem pas, gdy Tochi ruszył przed siebie z piskiem opon. Chciałem już coś powiedzieć, ale jego zimne spojrzenie, wbite w jezdnie skutecznie mnie uciszyło.
Przez pewien czas jechaliśmy w ciszy. Całe szczęście żadne media nawet nie próbowały nas gonić. Tochi się nie odzywał. Spodziewałem się, że może być na mnie zły. Pewnie potrzebował chwili żeby ochłonąć. Wcale się temu nie dziwiłem. Wyjechałem od niego, a gdy znowu mnie zobaczył, byłem już na ołtarzu. Pewnie ciężko mu było opanować gniew podczas ceremonii, gdy otaczało nas tylu ludzi a teraz byliśmy sami i nie musiał się powstrzymywać.
- Więęc... co tam u ciebie? - Zagadnąłem niepewnie. Tochi zerknął na mnie kątem oka. Widocznie był zdenerwowany. Nie odpowiedział, a ja nie naciskałem. Postanowiłem poczekać, aż się uspokoi.
Po mniej więcej godzinie jazdy Tochi wjechał do mijanego przez nas lasu. Zatrzymał się spory kawałek od drogi. Wziął kilka głębokich oddechów, nim w końcu się uspokoił.
- Dobra, możesz zaczynać - Powiedział w końcu.
- Posłuchaj. To nie jest tak jak myślisz...
- Nie chciałeś poślubić Minako?
- Nie, nie chciałem. To nie jest moja wina.
- Brakowało dosłownie chwili, żebyś powiedział jej ,,tak". Nie wyglądało, jakbyś tego nie chciał.
- Musiałem to zrobić. Mówiłem ci zresztą, że...
- Co innego, że mówiłeś mi, że się z nią umawiasz i pewnego dnia się z nią ożenisz a co innego, że wyjeżdżasz ode mnie na kilka dni i okazuje się, że bierzecie ślub! Jak myślisz, jak się poczułem?!
- A wiesz jak ja się czułem?! Chciałem pogadać z rodzicami a nagle ni stąd ni zowąd zamknęli mnie w pokoju i powiedzieli, że trafię do psychatryka, jeżeli nie ożenię się z Minako!
Tochi spojrzał na mnie zdziwiony.
- Naprawdę zrobili coś takiego?
Pokiwałem nieśmiało głową.
- Powiedzieli, że homoseksualizm nie jest normalny, że to schorzenie psychiczne i jak sam się z tego nie wyleczę to wyślą mnie do specjalnego ośrodka... naprawdę nie miałem innego wyjścia...
Tochi położył rękę na moim ramieniu i przytulił mnie do siebie.
- Zajączku... przepraszam, że byłem zdenerwowany.
- Idiota... nie masz za co mnie przepraszać. Bałem się, że nie przyjedziesz... - Szepnąłem - Skąd wiedziałeś?
- Ludzie w miasteczku na całe szczęście cię pamiętali. Kiedy kupowałem jedzenie dla zwierząt podsunęli mi gazetę. Media aż wrzą od tej wieści. Nie co dzień dziedzice dwóch tak potężnych firm chcą się żenić. Gdybym dowiedział się o tym chociaż chwilę później...
Wtuliłem się w pierś Tochiego. Znowu mnie uratował. A ja znowu sprawiłem mu kłopoty.
- Dziękuję, że przyszedłeś.
- Daj spokój, zajączku. Kocham cię. Nie pozwoliłbym, żeby ktoś mi cię zabrał.
Zacisnąłem zęby. Czułem, jak coraz bardziej się czerwienie. Byłem zażenowany, ale również niesamowicie szczęśliwy.
Wtem wspomnienie obietnicy, którą złożyłem sobie kilka dni temu sprawiła, że serce zabiło mi mocno a policzki zrobiły się całkowicie czerwone.
- ...Tak... - wyszeptałem tak głośno, jak tylko byłem w stanie. Tochi zerknął na mnie z góry. Ze wszystkich sił starałem się na niego nie patrzeć.
- Co ,,tak"?
- Obiecałem sobie, że jeżeli tylko mnie stamtąd zabierzesz powiem ci ,,tak".
Zacisnąłem pięści na jego bluzce. Czułem jak moja twarz płonie od rumieńców. Dawno nie byłem zmuszony do powiedzenia czegoś tak żenującego. Po chwili Tochi objął mnie mocniej. Usłyszałem jak ze wszystkich sił stara się powstrzymać śmiech.
- N-nie nabijaj się ze mnie...
Tochi popchnął mnie na krzesło, które momentalnie opuścił tak bardzo, że opierało się o tylne siedzenie.
- Wcale się z ciebie nie nabijam. Po prostu... uważam, że jesteś uroczy - Pochylił się nade mną, opierając swoje czoło o moje - Więc zapytam jeszcze raz... czy wyjdziesz za mnie?
Opuściłem głowę, żeby na niego nie patrzeć.
- Tak...
Wyszeptałem tak cicho jak tylko mogłem. Właściwie to nie byłem pewny, czy tego chcę. Gdybym musiał wyjść za kogokolwiek na pewno byłby to Tochi, ale... nie... nie wiedziałem, czy chcę zarzekać się, że będę z nim na wieczność już teraz.
- Zajączku? - Nie podniosłem wzroku. Byłem zbyt zażenowany, by to zrobić - Jesteś naprawdę uroczy - Podniósł mój podbródek, zmuszając mnie do połączenia naszych spojrzeń - Nie chcę takiego ,,tak".
Zamarłem. Przez chwilę nie docierał do mnie sens jego słów. Dopiero potem zrozumiałem co właściwie powiedział.
- To po cholerę się pytasz?!
- Tak uroczo wyglądasz, gdy się wstydzisz. Nie martw się, poczekam aż będziesz pewny swoich uczuć. Nieważne jak długo, poczekam na szczere ,,tak".
Uśmiechnął się szeroko, prawie roztapiając mi tym serce. Zagryzłem dolną wargę, mimowolnie unosząc kąciki ust w lekkim uśmiechu. Lubiłem jego uśmiech. Był naprawdę... uroczy... czego oczywiście nigdy w życiu mu nie powiem. Poczułem jego rękę z tyłu mojej szyi. Po chwili poczułem jego usta na moich. Dłonie zaczęły mi drżeć. Nie wiedziałem, czy powinienem go odepchnąć, czy po prostu oddać się mu całkowicie.
- T-tochi... przestań.
- Nie udawaj.
- Nie. Mówię serio. Jesteśmy w samochodzie.
- Nikt tu nie zajeżdża.
- A jeżeli?! Puszczaj mnie!
Tochi złapał mnie za podbródek. W jego zielonych oczach, w które nakazał mi spojrzeć widziałem wilka. Zacisnąłem pięści na jego koszuli.
- Nie - Wyszeptał do mojego ucha, przygryzając je delikatnie. Jęknąłem, odwracając głowę.
- Przestań...
- Ślicznie wyglądasz - Powiedział łagodnie, rozpinając koszulę mojej marynarki.
- Znowu powtórka z balu? Jestem facetem. Nie wyglądam ślicznie.
Tochi niespodziewanie odsunął się ode mnie, lustrując mnie dokładnie. Obciągnąłem koszulę, żeby nie zauważył moich napiętych spodni. O dziwo nawet nie zwrócił na to uwagi. Sięgnął w stronę mojej twarzy i zaczął czochrać moje włosy.
- Co ty wyprawiasz?
- Nie mogę znieść tej twojej ułożonej fryzurki. Trzeba ją naprawić.
- Jak coś ci się nie podoba to nie patrz.
- Całe włosy ci się kleją. Ile ci nałożyli tego żelu?
- Nie wiem. Nie jestem swoim fryzjerem.
Tochi spojrzał na swoje ręce, które wręcz lepiły się od żelu do włosów.
- Przypomnij mi, że jak tylko wrócimy musisz umyć włosy. I to porządnie, żeby pozbyć się tego świństwa.
Wytarł ręce o fotel i ponownie mnie pocałował.
- Trochę lepiej... - Uśmiechnął się, zabierając się za rozpinanie mojej koszuli.
- Nie... zostaw. Naprawdę nie powinniśmy tego robić.
- Przeszkadza ci to? - Zapytał, kładąc rękę na moich napiętych spodniach.
- Tak, przeszkadza! P-przes... a-ach!
Zacisnąłem zęby, kiedy Tochi zaczął pocierać krocze moich spodni. Zadrżałem, kiedy wpił się w moją szyję, ssąc ją namiętnie.
- Nie tutaj... proszę... a-ach!
Tochi nawet nie odpowiedział, dalej wpijając się w moją szyję. Szybkim ruchem zdarł koszulę i marynarkę z moich ramion i rzucił ją gdzieś. Czułem, jak moje ciało zaczyna płonąć. Odrzuciłem głowę w tył, kładąc się całkowicie na samochodowym krześle.
- N-nie... naprawdę... przestań... - Wyszeptałem, gdy zdjął ze mnie spodnie.
Poczułem gwałtowne szarpnięcie za krawat. Twarz Tochiego znalazła się nagle niesamowicie blisko mojej. Wręcz czułem na ustach jego oddech.
- Spójrz mi teraz w oczy zajączku. Jeżeli z całym przekonaniem i bez wahania powiesz mi, że nie chcesz tego robić, przestanę. Ale jeżeli się zawahasz, chociaż przez chwilę, uznam, że nie masz nic przeciwko. A wtedy zrobię co tylko zechcę. Tak więc? Czy chcesz, żebym przestał?
Spokój w oczach Tochiego został zastąpiony przez wilka. Oddychałem z trudem, więc mówienie sprawiało mi niemałą trudność. Otworzyłem usta, gotowy coś powiedzieć, ale wystarczyło, żeby Tochi oparł dłonie na moich napiętych bokserkach, żebym od razu zamilkł. Zwłaszcza, że w ciągu tych kilku dni tak bardzo pragnąłem jego dotyku.
Uśmiechnął się z wyższością, pochylając się nad moją nagą piersią. Przez chwilę pieścił moje sutki, po czym zsunął się niżej, do linii moich bokserek. Zacisnąłem wargi, odwracając głowę i powstrzymując jęk.
Tochi ścisnął mojego penisa, poruszając ręką wzdłuż niego, jednocześnie powoli wsuwając we mnie palce.
- N-naprawdę... nie powinniśmy...
- Nie powinieneś brać ślubu z kimś, kto nie jest mną. To w ramach przeprosin.
Powiedział, cały czas mnie podniecając i nie przestając patrzeć w moją coraz to bardziej czerwoną twarz. Odwróciłem głowę, zbyt zażenowany, by na niego patrzeć.
- Nie odwracaj wzroku, zajączku. Wyglądasz tak pięknie - Powiedział, ciągnąc za mój krawat i zmuszając mnie do spojrzenia mu w twarz.
- Głupek... n-nie mów... takich rzeczy...
Zasłoniłem usta dłonią, zaciskając powieki. Wyglądałem żałośnie. Cały czerwony, ze łzami w oczach. Tochi wyjął ze mnie palce, pochylając się nad moją piersią i lekko ją liżąc. Jęknąłem cicho, nie stawiając oporu, gdy rozchylał moje uda.
- Jesteś naprawdę napalony - Wyszeptał do mojego ucha.
- Głupek! Perwers! - Krzyknąłem, zamykając oczy. Nie było mowy, żebym w takim stanie mógł na niego spojrzeć.
Zimne ręce Tochiego przejeżdżały po moim nagim ciele. Chłód jego dotyku w połączeniu z wysoką temperaturą panującą w samochodzie doprowadzał mnie do szaleństwa.
Jęknąłem, wyginając się w łuk, gdy Tochi powoli zaczął we mnie wchodzić. Zacisnąłem zęby. Poczułem łzy spływające po moich policzkach. Dlaczego zawsze to musiało się tak kończyć? Dlaczego nigdy nie mogłem zachować choć krztyny dumy?
Tochi poruszał się we mnie powoli, jeżdżąc językiem po całym moim ciele.
- Już... już starczy – Wyszeptałem gdy po raz trzeci zabrudziłem tylne siedzenie swoją spermą, wbijając paznokcie w plecy Tochiego.
- Jeszcze nie - Powiedział, przyciągając moją twarz do jego za krawat - Musisz mi jakoś wynagrodzić swój ślub.
- Prze-e-cież... przeprosiłem... ach.
- Wiem, ale... - Tochi spoważniał. Oparł głowę na mojej nagiej piersi, przejeżdżając po niej dłońmi. - Tak się bałem, że cię stracę... Myślałem, że już nigdy cię nie spotkam. Nie będę mógł cię dotknąć... przytulić... pocałować. Więc jak teraz mogę cię trzymać w moich ramionach... nawet nie masz pojęcia jak bardzo jestem szczęśliwy...
- Właśnie, że wiem - Odepchnąłem go od siebie, zakrywając się zerwaną ze mnie wcześniej koszulą - Myślisz, że ja się nie bałem? Że nie chciało mi się płakać, kiedy stawałem przed ołtarzem? Że nie byłem wściekły i przerażony, że lada chwila zwiążę się na zawsze z kimś, kogo nawet nie lubię? - Tochi nawet się nie odezwał. Siedział, czekając aż skończę wypowiedź. A nawet nie tyle skończę, co powiem to, co on sam chce usłyszeć. Zacisnąłem zęby i spojrzałem w okno. - ...cieszyłem się, że po mnie przyszedłeś...
Uśmiechnął się, całując mnie w policzek.
- Wiem... - szepnął, ścierając z mojego policzka pojedynczą łzę.
Tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, TAAAAAAAAAAAAAAAAK <3
OdpowiedzUsuńOd dzisiaj oficjalnie ten rozdział jest moim ulubionym <3 Boziu, Tochi wkurzony na zajączka awww <3 Tak długo zostawiłaś mnie w niepewności, że aż zaczęłam czytać wszystko od początku i jak skończyłam, to zauważyłam ten rozdział <3 Aww kocham cię normalnie, pisz szybko <3
Weny,
Alice~ <3
TAAAAAAAK KUURWAAAAAA! JEZUUU, JESTEM TAKA SZCZESLIWA, ŻE MOGŁABYM SKAKAC PO POKOJU. I TEN SEKS NA KOŃCU - THE BEST.
OdpowiedzUsuńKOCHAM TO OPOWIADANIE.
NAJELSPZE.
PRZESUPERGENIALNE.
OSTATNIO PRZECHODZILAM ZALAMANIE Z JEGO ŚLUBU, A TERAZ JEST TAK CUDOOOOWNIEEEEE!
TAK JAK ALICE - KOCHAM CIĘ.
JESTEŚ GENIALNA. <3
Chociaż trochę boję się o Usagiego. ;_;
No, ni.
Mega super szczęście. <3
Weeeny, i proszę szybko o rozdzial, bo nie wytrzyyyymam. : 3
-Kitsune
Cudowny rozdział <3
OdpowiedzUsuń(Przepraszam, że chociaż czytam twoje opowiadania juz od pewnego czasu komentuje je dopiero teraz ;-;)
Kocham Twój styl pisania, pomysł na fabułę, sposób w jaki potrafisz trzymać w napięciu oraz wywoływać u czytelnika tyle emocji. Dużo weny i do następnego rozdziału <3
~Deirdre
Witam,
OdpowiedzUsuńTochi zdążył w samą porę, a ten co zamiast zabierać się od razu stoi jak ten słup soli, widać, że rodzeństwo bardzo ucieszyło się z sytuacji jak miała miejsce, ciekawe czy zabrał tą książkę o kwiatach..
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia