niedziela, 20 grudnia 2015

Zajączek CXIII - zdrada


- Jesteś do bani wiesz? - W głosie Reia słychać było poirytowanie. Z wcześniejszej wesołości, którą odczuwał, gdy miał możliwość upokarzania mnie, nie pozostał nawet ślad. Nie dziwiłem mu w sumie. Byliśmy dobrą godzinę marszu od naszego domku, a on musiał nie tylko taszczyć plecak, ale też mnie. - Jak mogłeś potknąć się i skręcić sobie kostkę?
- ...to nie moja wina... - Burknąłem, zaciskając dłonie na jego ramionach. - Nie patrzyłem pod nogi... zresztą, już prawie mdlałem...
- Haa... dziesięć minut temu była przerwa - Powiedział, niemal urażony, że śmiem uważać się za zmęczonego.
- Ale krótka... - Mruknąłem, żeby się jakoś usprawiedliwić. Sam byłem poirytowany faktem, że Rei musiał mnie nosić, ale to nie była moja wina. Byłem wykończony, ledwo chodziłem. To wszystko wina Reia, który kazał mi chodzić cały dzień z tym plecakiem.
- Ostatni raz pozwalam ci iść ze sobą - Powiedział chłodno, poprawiając mnie na plecach.
- ...mi tam pasuje... - Mruknąłem. Wcale nie miałem ochoty gdziekolwiek z nim chodzić.
- Mam nadzieję, że nie jest skręcona. Nie będę cię targał wszędzie do końca tygodnia. Naprawdę... jakim cudem jeszcze żyjesz? Przy twoim szczęściu powinieneś być już martwy.
Przewróciłem tylko oczami. Po dłuższej chwili marszu i kilku znacznie krótszych przerwach, tym razem dość oszczędnych w rozmowy, pomiędzy drzewami zamajaczył nasz domek. Rei odetchnął z ulgą, widocznie bardziej zmęczony, niż ja. Skłamałbym, gdybym powiedział, że było mi go szkoda. Dobrze mu tak. Gdyby nie kazał mi wszystkiego nosić w pojedynkę, pewnie nie musiałby mnie teraz nosić.
- Świetny początek dnia... - Warknął, gdy porzucił mnie już na kanapie. - Zajebisty... idę zapalić - Złapał ze stołu zamkniętą paczkę papierosów i opuścił domek. Nie miałem co liczyć na jakąkolwiek pomoc medyczną, więc sam zerknąłem na swoją nogę. Bardzo powoli rozwiązałem sznurówki, zsuwając z kostki but. Nie znałem się na tym kompletnie, ale ewidentnie była spuchnięta. Dotknąłem jej delikatnie, czując natychmiast tępy ból. Świetnie... naprawdę świetnie... dobrze, że Rei pomyślał chociaż o tym, żeby zabezpieczyć się w podstawowe leki. Gdzieś na dnie plecaka znajdował się bandaż. Moje zdrowie jednak nie było na tyle ważne, żeby Reiowi chciało się go szukać podczas naszej wycieczki.
Wysypałem niemal całą zawartość, nim wśród całej masy innych rzeczy, dostrzegłem uciskowy bandaż, którym dość nieporadnie owinąłem pulsującą kostkę. Nie wydawało się, żeby mi to w czymkolwiek pomogło, ale z tego, co mgliście kojarzyłem, usztywnienie kostki w takim wypadku było najważniejsze.
- Oh, nasza sierota nauczyła się wiązać sznurówki - Zaśmiał się Rei, zaglądając przez okno.
- Wal się... - Prychnąłem, poprawiając się na kanapie.
- Wygodnie? - Zagadał nagle, pochylając się nad moją głową. Zerknąłem na niego nieufnie. Jeżeli był to objaw troski, było to podejrzane, a jeżeli nie... to było jeszcze bardziej podejrzane.
Rei spokojnie zgasił papierosa i wskoczył do środka. Nim zorientowałem się, co robi, przygwoździł mnie do kanapy, pochylając się nade mną. Zacząłem się rzucać, usilnie starając mu się wyrwać.
Głuche plaśnięcie rozeszło się po pokoju, nim moje ramiona zostały wreszcie uwolnione, a Rei odsunął się gwałtownie, jak oparzony.
- Znowu zaczynasz?! - Wybuchłem, siadając na kanapie. Nie przejąłem się za bardzo jego nienawistnym spojrzeniem,  gdy przykładał dłoń do zaczerwienionego policzka. - Ani się waż mnie molestować!
- Oh, aleś ty drobiazgowy - Przewrócił oczami, ponownie wbijając we mnie chłodne spojrzenie. - Przecież odrobina pieszczot to jeszcze nie zdrada...
- Może dla ciebie! - Wstałem z kanapy, opierając się na zdrowej nodze. Dokuśtykałem  powoli do kuchni, żeby móc usiąść na krześle, z daleka od Reia. - Masz się do mnie nie zbliżać!
- Ależ z ciebie dzieciak. Pocałunek, czy trochę zabaw to nie zdrada... - Machnął ręką. - A skoro juz mowa o pocałunku... pamiętasz o umowie?
- Nie zbliżaj się do mnie... - Powiedziałem stanowczo, gdy Rei zaczął podchodzić w moją stronę. Wstałem od stołu, cofając się ostrożnie o kilka kroków, niemal przyklejając się do blatu.
- Oh, boisz się? - Przysunął się do mnie niebezpiecznie blisko, opierając dłonie na blacie, po obu stronach mojego brzucha, uśmiechając się przy tym perwersyjnie. - Przecież cię nie zjem... - Pochylił się nad moją szyją. - Na razie... - szepnął mi do ucha. Przełknąłem nerwowo ślinę, walcząc z ogarniającym mnie dreszczem.
- N-nie dotykaj...
- Ćśś... - Przyłożył wskazujący palec do moich ust, uciszając mnie skutecznie. - Nie zrobię nic, co nie było w naszej umowie... - Pochylił się nad moją piersią, pieszcząc oddechem, szyję, obojczyki, a dłonie wsuwając pod moją bluzkę, opierając je na plecach.
- Nie waż się...
- To tylko trochę dotyku. Nie jeż się - Uśmiechnął się perwersyjnie, przysuwając się niebezpiecznie blisko moich ust.
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Zamarłem, przez kilka chwil nie będąc nawet w stanie się odezwać. Patrzyłem na znajomą sylwetkę w progu, ze strachem i niedowierzaniem. Nawet Rei zatrzymał się gwałtownie, nie odsuwając się, ani nie wyciągając dłoni spod mojej koszulki.
- ...Tochi... - Wyszeptałem, niemal nie poruszając ustami. Nie mogłem w to uwierzyć. Co on tutaj robił? Nie mógł wiedzieć, że... - Ja wszystko wyjaśnię - Wyrwałem się z uścisku Reia, robiąc krok w stronę drzwi. Prawie upadłem na ziemię, gdy ból w kostce dał o sobie znać. Syknąłem, opierając się o stół. Tochi patrzył na mnie z niedowierzaniem, nie ruszając się z miejsca. Przeniósł wzrok na Reia i ponownie na mnie.
- Nie wyjaśnisz - Rei oparł się nonszalancko o blat, zerkając na mnie wyzywająco. Odpowiedziałem mu niemal błagalnym spojrzeniem, ale był nieugięty.
- Zajączku..? - Zapytał Tochi. Wydawał się błagać, żeby powiedział, co tutaj robię, dlaczego... Otworzyłem usta, ale nie mogłem... nie mogłem mu powiedzieć. Bo wtedy Hana...
- Przepraszam... - Jęknąłem, ze łzami w oczach. Tochi spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Pokręcił głową, jakby chciał zaprzeczyć temu, że w ogóle tutaj jestem.
- Nie - Pokręcił głową. Chciałem wstać, podbiec do niego i odejść, ale... nie mogłem. Moja rodzina była dla mnie wszystkim. Jeżeli stracę też ją...
- A jednak... - Rei uśmiechnął się z satysfakcją, podchodząc do brata i mierząc go dumnym spojrzeniem. Chwilę później padł ciężko na ziemię, trzymając się za zaczerwieniony policzek. Tochi stał nad nim, przyglądając mu się nienawistnie. Zaciśnięta pięść drżała mu mocno, jakby walczyła z chęcią kolejnego przywalenia Reiowi. Podniósł na mnie wściekłe spojrzenie i... w tym momencie miałem wrażenie, że moje serce pęka. Na twarzy Tochiego malował się ból, jakiego jeszcze chyba nie widziałem. Niemal nie poruszając wargami wyszeptałem jego imię, z trudem się powstrzymując, żeby nie zalać się łzami. On jednak nawet nic nie powiedział. Pokręcił tylko głową, zatrzaskując drzwi.
- ...Tochi... - Jęknąłem, pozwalając by łzy swobodnie spływały po moich policzkach.

5 komentarzy:

  1. Biedny Tochi...Oni muszą być razem

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże... nienawidzę cie ale kocham ale nienawidzę!!! Grrr!!! Co to ma kurde być?! Serce mnie boli jak czytam ten rozdział. Jak mi szkoda Tochiego bo to dla niego drugi cios. Najpierw Kora a tetaz Zajączek... płaczę... błagam, pisz następny rozdział a najlepiej jeszcze sześć żeby wszystko dobrze siebie skończyło!
    Koniec komentarza, idę płakać... kocham to opowiadanie... ale moje życie nie ma teraz sensu po tym rozdziale...

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne, ale mam pytanie.
    W tekście pojawiło się imię Ryu zamiast Rei 8)) Death Note się kłania. Jan
    Życzę weny i daj jakiś happy end ^^ plosie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słusznie, mój błąd ^ ^
      Tak to jest, jak się pisze na raz RPG, oraz post na bloga

      Usuń
  4. Hej,
    o nie, nie to wielki cios dla Tochiego najpierw Kira, a teraz zajączek, ja chcę aby było między nimi dobrze...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń