niedziela, 23 października 2016

Lekcja życia VIII - Lekcja pogardy

- Sashi, rodziców dzisiaj nie będzie - Powiedziała Pai, wpadając do mojego pokoju. Szczerze mówiąc, było mi to obojętne. - A ja zapraszam kilku znajomych.
- No dobra... - Powiedziałem cicho. Gdyby był środek tygodnia bardzo by mi się to nie podobało, ale był już piątek, więc jutro mogłem pospać dłużej... teoretycznie mógłbym, gdybym nie wstawał zawsze rano, żeby się uczyć... zwłaszcza teraz, gdy w szkole miałem istne piekło, spowodowane milionem sprawdzianów. Prawie nie miałem czasu myśleć w ogóle o senseiu, co jednocześnie było fajne i naprawdę męczące. Zresztą, nieważne jak byłem zarobiony i tak moje myśli do niego wracały za każdym razem, gdy usta zaczynały mi nieprzyjemnie mrowić.
Pai nie wysiliła się nawet na odpowiedź, tylko trzasnęła drzwiami. Usłyszałam jeszcze, jak dzwoni do swoich znajomych, ale jeżeli nie zamierzali zdemolować mieszkania, nie miałem nic przeciwko.
***
Wieczór nastał w akompaniamencie zdecydowanie zbyt głośnej muzyki. Ten też minął zaskakująco szybko i zaraz potem nastała noc. Cisza, która trwała gdzieś daleko, w domach, gdzie normalni ludzie spali, była w tej chwili marzeniem. Muzyka trwała od szesnastej już prawie dziesięć godzin i nic nie zapowiadało na jej koniec. Wręcz przeciwnie. Wraz z mijaniem czasu, dochodziły do tego jeszcze pijackie okrzyki, a kilka razy też syreny policyjne, uciszone jednak kilkoma banknotami.
Ściągnąłem słuchawki, które zdecydowanie niewystarczająco zagłuszały hałasy i przetarłem obolałe skronie. Naprawdę miałem już tego dość. Nawet odpalając muzykę na laptopie i zakładając słuchawki, nie mogłem w żaden sposób przytłumić hałasu.
W luźnych spodenkach i szarej koszulce od piżamy zszedłem na dół. Byłem zmęczony, co z całą pewnością było po mnie widać. Na dole, zamiast kilku znajomych, których zapowiadała Pai, zastałem całą libacje alkoholową. Ludzie wpadali na siebie, chlali, rozlewali alkohol, który jakimś cudem jeszcze się nie skończył. Zaskakująca też była świadomość tych ludzi, bo na stole już kończyło się powoli miejsce od butelek, a goście trzymali się jeszcze całkiem nieźle. Mogło to być też spowodowane tym, że chyba więcej alkoholu było na podłodze i meblach, niż w ich żołądkach.
- Hej, Pai... - Powiedziałem słabym, sennym głosem, łapiąc moją siostrę za ramię. Goście obrzucili mnie niezadowolonym spojrzeniem, jakim w ogóle prawem tutaj zszedłem. W końcu byłem tylko bratem organizatorki przyjęcia. Nie miałem nawet prawa tutaj przebywać. - Słuchaj, chcę się położyć, możecie trochę ściszyć? Poza tym, mówiłaś, że wpadnie kilku kumpli, a jest...
- Ogarnij się! - Wybuchła, nim w ogóle zdążyłem skończyć. Była tak samo pijana jak jej goście i chyba tylko cudem trzymała się na nogach. Obijała się od ściany do ściany, aż nie wpadła na jakiegoś gościa, który ją przytrzymał, ale w ramach rekompensaty chwycił ją za tyłek. To było obrzydliwe... - Przecież to nie jest impreza! Zaprosiłam kilku gości i słuchamy muzyki! Jaki jest twój problem, co?! Poza tym, no kurwa, jest piątek! Chcemy się trochę zabawić!
- Ale jest już druga rano, a muzyka dudni na całe osiedle...
- Odpierdol się, co?! Nie jest wcale głośno, to ty jesteś upośledzony! Jest cicho, więc weź się ogarnij i daj nam się bawić! Musisz być zawsze takim gnojem?!
- Chcę po prostu spać i...
- Ej młody - Wtrącił nagle chłopak, trzymający od kilku minut moją siostrę za tyłek. Musiał ścisnąć ją jeszcze mocniej, bo Pai aż pisnęła. Od niego też waliło alkoholem, ale udawał, że nie jest pijany. - Daj spokój, co? My się tutaj dobrze bawimy. Weź spadaj.
- Akurat ciebie o nic nie pytałem. Pai nie ma pozwolenia na imprezę, a ja chcę iść spać. Ściszcie to, albo zadzwonię do rodziców.
Chłopak zaśmiał się, kompletnie nie robiąc sobie nic z moich gróźb. Na szczęście otumaniony alkoholem mózg Pai przetworzył tą informację na tyle, żeby zdała sobie sprawę, że ma kłopoty.
- Gnój... - Wymamrotała, marszcząc brwi. Rozejrzała się po imprezie, jakby się zastanawiała, czy da w ogóle radę ich uciszyć. W końcu wyszeptała coś do ucha swojemu tymczasowemu przyjacielowi.
- No dobra, chcesz spać? - Zapytał, w końcu puszczając moją siostrę i stając krok przede mną. Im bliżej był, tym bardziej nieznośny był smród alkoholu, papierosów i... mógłbym zaryzykować stwierdzenie, że palił wcześniej marihuanę. - Super, to damy ci trochę spokoju - Nim wyczułem, że coś jest nie tak i zdążyłem się cofnąć, w pijackim amoku chwycił mnie za przód koszuli.
- Ale... - Spróbowałem, ale nie zdążyłem powiedzieć ani słowa. Gwałtowne szarpnięcie przeraziło mnie na tyle, że nic nie dałem rady powiedzieć. Otrząsnąłem się dopiero wtedy, gdy zostałem popchnięty do tyłu. Wykonałem kilka chwiejnych kroków, nim ostatecznie straciłem równowagę i padłem na twardy, zimny chodnik przed domem.
- Frajer! - Krzyknął rozbawiony, z pijackim bełkotem i nim się podniosłem, zatrzasnął mi drzwi. Dopadłem do nich, ale już były zamknięte na zamek. Szarpałem za klamkę i waliłem pięścią w drzwi, ale byłem niemal pewny, że nikt mnie nawet nie słyszy przez hałas.
- Pai! Pai otwórz te drzwi! Rodzice będą wściekli! Pai, wpuść mnie do środka! - Krzyczałem, ale sam ledwo słyszałem swoje słowa. Cofnąłem się kilka kroków, żeby mieć widok na górne okna. - PAI!
Odczekałem chwilę i okno na piętrze w końcu się otworzyło. Stanęła w nim Pai, razem z tym dziwnym gościem i jakimiś osobami, które przelotnie zauważyłem na imprezie. Co dziwne, wszyscy uśmiechali się złośliwie. Zrozumiałem dlaczego, dopiero kiedy na parapecie stanęło wiadro. Po tym, z jakim trudem je tam postawili, byłem przekonany, że było ciężkie.
- Nie zrobisz tego... - Powiedziałem cicho, ale sam doskonale byłem pewny, że to zrobi. We trójkę podnieśli wiadro. - Pai!
W ostatniej chwili przekalkulowałem swoje szanse. Było zimno, a znając to towarzystwo, z całą pewnością nie wpuściliby mnie do środka. Odwróciłem się i puściłem biegiem w stronę ulicy. Za sobą poczułem kilka kropel lodowatej wody.
- Nie trafiłeś! Ej, lećccie po kolejne wiadro! No chodź Sashi, mówiłeś, że chcesz spać!
Biegłem chwilę, nim w końcu byłem już przekonany, że na pewno nie trafi we mnie kolejne wiadro z wodą. Dla pewności jeszcze odwróciłem się w stronę domu. Pai już zniknęła, wraz z resztą jej towarzystwa, ale zostawili wiadro na parapecie, pewnie na wypadek, gdybym jednak zamierzał wrócić.
Ostry wiatr przeciął gołą skórę, na której momentalnie pojawiły się dreszcze. Nie był to bardzo zimny wieczór, ale wystarczająco, żebym w krótkich spodenkach i koszulce, w dodatku boso, złapał co najmniej przeziębienie. Beton wydawał się lodowaty i nieprzyjemnie ranił mnie w stopy. Co najgorsze nie miałem ani telefonu, ani pieniędzy... nie miałem nic. Jedyne co mogłem to zasnąć gdzieś w parku, czy na dworcu i modlić się, żebym się obudził.
Ostatni raz spojrzałem na mój dom i przełknąłem łzy, które zaczęły cisnąć mi się do oczu. Mój dom... ta jasne, co to za dom, z którego muszę uciekać boso w środku nocy...
Ruszyłem bardo powoli ulicą. Przy każdym kroku miałem wrażenie, że moje stopy zamarzają, a ból w sercu robił się coraz bardziej i bardziej nieznośny. W końcu nawet nie próbowałem powstrzymywać łez, które same spływały mi po policzkach. Musiałem wyglądać naprawdę okropnie, ubrany tylko w piżamę, niemal zamarzający z zimna, cały we łzach spacerując po osiedlu w środku nocy. Jak Pai mogła mi to zrobić? Przecież teraz mogę się nawet przeziębić... pochorować... nienawidzę jej! Nienawidzę całej mojej rodziny i wszystkich ludzi, którzy udają, że są przy mnie.
Szedłem przed siebie, coraz bardziej zmarznięty, coraz bardziej zmęczony... gdybym tylko miał go pod ręką, najchętniej w tej chwili sięgnąłbym po nóż.
Ze łzami w oczach ścisnąłem ramię, na którym zaraz poczułem bolesne pieczenie. Rany już się co prawda zagoiły i nawet nie musiałem już nosić bandaża, ale mentalny ból był taki sam jak wcześniej. Każde kolejne bolesne wydarzenie wydawało się nawarstwiać, tworząc w moim umyśle coraz trudniejszy do zniesienia mur z bólu, cierpienia i nienawiści.
Mijałem kilka hoteli, ale nie miałem złudzeń, że mnie tam wpuszczą. Wyglądałem teraz jak każda sierota z ulicy, na pewno nie pozwoliliby się przespać nawet jednej nocy. Chwilę się zastanawiałem, że może któryś ze znajomych mnie przenocuje, ale dotarła wtedy do mnie bolesna świadomość, że nawet gdyby większość moich znajomych nie była na mnie wściekła... nie znałem adresu nikogo z moich znajomych... bo nigdy nikt mnie do siebie nie zaprosił.
Zatrzymałem się. Odniosłem wrażenie, że serce przeszywa mi setka niewidzialnych sztyletów. Poczułem się tak okropnie beznadziejnie... nie miałem nikogo... nie miałem przyjaciół... nawet miałem wrażenie, jakbym rodziny już nie miał.
Usiadłem na krawężniku i zacząłem płakać. Czułem się tak bezradny... nic nie mogłem zrobić. Nie mogłem wrócić do domu, nie mogłem nigdzie iść spać, nie miałem gdzie iść... nic nie mogłem, tylko tu siedzieć i płakać, dopóki w końcu nie nastanie dzień i nie będę mógł wrócić, ale skąd mam wiedzieć, czy w ogóle dożyję ranka? W takim stanie...
Usiłowałem mimo łez i uczucia beznadziejności wymyślić cokolwiek, co mógłbym teraz począć. Mogłem iść spać do parku, ale wtedy już kompletnie poczułbym się jak bezdomny. Ryczałem na tym chodniku, przez dobre dziesięć minut, nim w końcu udało mi się otrząsnąć. Płacz nie mógł mi pomóc. Nie miałem wyjścia, musiałem coś wymyślić. Resztkami świadomości zdałem sobie sprawę, że jest jedna osoba, która mogłaby mnie przyjąć. Pewnie będzie wściekły, ale... nie mogłem spać na dworze.
Szedłem powoli, coraz bardziej zmarznięty. Normalnie droga zajmowała mi piętnaście minut, ale zazwyczaj dojeżdżałem tutaj skuterem.
Drzwi do klatki schodowej były otwarte na oścież i podparte stopką, żeby się nie zamknęły. Był to dziwny nawyk jednej z sąsiadek, która twierdziła, że na noc drzwi muszą być otwarte, jakby ktoś nie miał gdzie spać i chciał się położyć w cieple... musiałem zapamiętać, żeby kupić tej pani wielki bukiet kwiatów. I nigdy więcej nie pozwolę senseiowi powiedzieć o niej złego słowa.
Wchodziłem powoli po lodowatych, kamiennych schodach, które powodowały u mnie jeszcze większe dreszcze. Dobrze, że jednak nie wylali na mnie tego wiadra wody, bo jak nic bym się pochorował, a i tak już czułem się okropnie.
Gdyby nie przeszywający chłód, zawahałbym się, czy w ogóle próbować pukać. Sensei jednak musiał mi wybaczyć nagłe odwiedziny w środku nocy. Bardzo powoli podniosłem dłoń i zapukałem do środka. Chwilę panowała cisza, więc pukałem dalej. W końcu w środku usłyszałem nerwowe kroki. Sensei był wściekły, ale kto by nie był, gdyby został obudzony w środku nocy.
- Przysięgam, jeżeli to jakiś kiepski żart, to... - Drzwi otworzyły się gwałtownie. Sensei ubrany był tylko w dresowe spodnie, miał poczochrane spojrzenie i patrzył wściekle podkrążonymi ze zmęczenia oczami. Przez chwilę byłem pewny, że lada chwila zatrzaśnie mi drzwi przed nosem. Skuliłem się pod wpływem jego spojrzenia, gdy to padło na mnie. Cisza jaka nastała jeszcze bardziej mnie przeraziła i z pewnością, gdybym i tak nie był cały roztrzęsiony, właśnie teraz zacząłby drżeć.
- Sashi? - Cichy, łagodny głos w końcu przerwał ciszę i odrobinę mnie uspokoił. Przynajmniej na tyle, że odważyłem się podnieść na niego załzawiony wzrok. Wciąż wyglądał na zaspanego, ale teraz jakby trochę bardziej zmęczonego i zaniepokojonego. - Ja nie mogę, co ty tu robisz w środku nocy? Cholera, przecież ty jesteś boso. Wchodź szybko, zanim się przeziębisz. Proszę powiedz mi, że to nie jest piżama.
Nie powiedziałem nic. Ze spuszczoną głową przekroczyłem próg mieszkania, trąc zmarznięte ramiona.
- Przepraszam za najście... - Powiedziałem cicho. Nim zdążyłem cokolwiek wytłumaczyć, sensei chwycił mnie za rękę i zaciągnął do salonu, gdzie usadził na kanapie.
- Nawet nie mów takich głupot. Usiądź tutaj, zaraz przyniosę ci koc i herbatę, albo kakao. Nic sobie nie zrobiłeś? Cholera, mogłeś wejść w szkło i rozwalić sobie całe nogi. Na szczęście nie widzę krwi. Poczekaj tutaj - Zniknął na chwilę w swojej sypialni, żeby zaraz wrócić z miękkim kocem, który zarzucił mi na ramiona. Opatuliłem się nim dokładnie, wciągnąłem nogi na kanapę i je też owinąłem kocem. Sensei chwycił mnie za dłonie. Jego ręce jeszcze nigdy nie wydały mi się tak gorące. - Ja nie mogę, ale ty jesteś zmarznięty. Szedłeś tutaj aż ze swojego domu w takim stanie? - Kiwnąłem głową pod presją spojrzenia Senseia, na co ten westchnął ciężko. Jeszcze raz wytarłem łzy z oczu. - Nie wiem czy chcę wiedzieć co się takiego stało. Zresztą nie będę cię teraz pytał, kiedy jesteś w takim stanie. Posiedź tutaj i się ogrzej, a ja lecę po coś do picia.
Nawet nie zdążyłem kiwnąć głową, gdy sensei zniknął z pokoju w kuchni. Czułem się źle. To, że sensei musiał się o mnie martwić praktycznie zniwelowało radość z tego, że mnie nie wyrzucił za drzwi. Opatuliłem się dokładnie kocem. Chociaż było mi trochę cieplej, wciąż czułem, że się trzęsę i czułem coraz większy ból nóg, po długotrwałym chodzeniu po twardej, zimnej ulicy.
Minęło kilka minut, gdy sensei wrócił z dwoma parującymi kubkami. Wziąłem jeden z nich rękoma owiniętymi w koc i od razu wziąłem łyka, bo od ciągłego płaczu zaschło mi w gardle. Sensei dosiadł się przy mnie, ale nawet mnie nie dotknął. Może bał się, że po ostatnich zdarzeniach nie pozwolę mu się dotknąć.
- Pościelić ci kanapę? Chcesz tutaj spać? - Pokiwałem głową. Nim się spostrzegłem otoczyły mnie ciepłe, silne ramiona. Będę silny, będę silny, będę...
Wybuchłem. Po prostu nie byłem w stanie dłużej tłamsić w sobie emocji. Wybuchłem płaczem tak żałosnym, że sam zacząłem mieć siebie dosyć. Wtuliłem się w senseia. Był tak ciepły... wplótł dłoń w moje włosy i przytulił mnie do siebie jeszcze mocniej. Ciasno opleciony jego ramionami poczułem się tak bezpieczny jak już dawno się nie czułem. Przez chwilę pojawiła się w moim sercu iskierka nadziei, ze może komuś mogłoby na mnie zależeć... jakkolwiek niedorzecznie to brzmiało, w końcu sensei był tylko moim nauczycielem, ale w tej chwili ta iskierka nadziei była wszystkim co miałem, oprócz tych ciepłych, silnych ramion.
- Wyrzucili mnie z domu... - Mój głos był słaby i łamliwy, jakbym w każdej chwili miał ponownie wybuchnąć, a dopiero co udało mi się uspokoić.
- Wyrzucili cię? - W jego głosie usłyszałem kiepsko skrywane zaskoczenie. Pewnie oczekiwał, że pokłóciłem się ponownie z rodziną i uciekłem. - Jak to wyrzucili? Kto?
- Moja... - Przełknąłem ślinę, znowu walcząc ze łzami, wziąłem jeszcze jednego łyka kakao i dopiero wtedy udało mi się uspokoić na tyle, żebym mógł kontynuować. - Moja siostra... robiła przyjęcie i stwierdzili, że im przeszkadzam i... i mnie wyrzuciła... - Załkałem kilka razy i już prawie udało mi się uspokoić, kiedy ponownie wybuchłem płaczem.
- Tak w środku nocy? W piżamie? Na boso? - Pokiwałem tylko głową. Wiedziałem, że nie dam rady wydusić z siebie ani słowa, zwłaszcza w tej chwili, gdy byłem całkowicie wykończony psychicznie. Sensei mocniej mnie przytulił i chociaż jego bliskość pomagała mi odrobinę się uspokoić, to nie było to wiele biorąc pod uwagę, jak bardzo byłem zdołowany. - Wiesz co? Nie będę ścielił ci kanapy. Położysz się w moim łóżku - Ostatni raz mnie przytulił i wstał z kanapy. Trzymając jedną ręką kubek w połowie pusty, a drugą koc, żeby nie zsunął się z moich ramion, sam też wstałem i pozwoliłem poprowadzić się do sypialni. Gdybym nie był w aż tak beznadziejnym stanie, pewnie za nic bym się nie zgodził tam poprowadzić, ale w tej chwili było mi naprawdę wszystko jedno.
Sypialnia senseia była dość mała, a niemal połowę miejsca zajmowało dwosobowe łóżko, zajmujące całą przestrzeń od drzwi do ściany na prawo. Po lewej miał trochę regałów z książkami i biurko zawalone papierami, na którym stał laptop. Podszedłem jeszcze kilka kroków do łóżka i usiadłem na jego brzegu. Sensei dosiadł się tuż przy mnie.
- Jest ci cieplej? - Kiwnąłem głową. - Chcesz czegoś jeszcze? Może jesteś głodny? A może przyniosę ci herbatę na sen? Albo gorące mleko?
- Nie... dziękuję sensei... - Powiedziałem słabo i pociągnąłem nosem. - I przepraszam, że nagle... że wpadłem tutaj w środku nocy i...
- Ćśśś... - Objął mnie ramieniem i ponownie wtulił mnie w siebie. - Nic już nie mów. Nic się nie stało, nie masz czym się przejmować. Dokończ kakao i się połóż. Porozmawiamy o tym jutro, dobrze? - Gdy na niego spojrzałem, uśmiechnął się delikatnie. Gdybym nie był tak wykończony psychicznie pewnie sam też bym się uśmiechnął. Zamiast tego po prostu kiwnąłem głową. Jednym haustem opróżniłem kubek i podałem go senseiowi.
- Sensei... - Zacząłem niepewnie, drżącym głosem. - Ja... ja wiem, że jestem dla ciebie problemem, ale... mógłbyś poczekać tutaj, aż zasnę? - Zapytałem niepewnie. Bałem się, że jeszcze chwilę i wyczerpię cierpliwość senseia. Ten jednak nie wyglądał, jakby był zły.
- Oczywiście, że tak. W takim stanie nawet sam bym wolał przy tobie czuwać- Uśmiechnął się i delikatnie zmierzwił mi włosy. - Połóż się, będę przy tobie czuwał.
Niepewnie położyłem się na łóżku i oplotłem kocem, którym owinąłem się jak kokonem. Sensei siedział na skraju łóżka i przyglądał mi się spokojnie. Z jakiego powodu jego spojrzenie nieco mnie uspokoiło. Miałem przynajmniej świadomość, że chociaż fizycznie ktoś jest teraz przy mnie. Zamknąłem oczy. Kakao i ciepły koc nieco uspokoiło roztrzęsione ciało. Na dłoni poczułem delikatny uścisk, ale nawet nie próbowałem zabierać dłoni. Nie musiałem nawet patrzeć, żeby czuć czyjąś bliskość. A tego potrzebowałem teraz najbardziej na świecie. Powoli odpływałem w senną błogość, w końcu przyjemna ciemność otoczyła mnie całkowicie, zostawiając tylko pojedyncze skrawki świadomości, obolałe stopy, lekko drżące ciało i niemal palący uścisk na dłoni.


9 komentarzy:

  1. Dziękuję ci za nowy rozdział i czekam na dalsze losy senseia i sashiego :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Och co za wredna siostra mam nadzieję, że spłonie na stosie:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rodział, trzymał w napięciu :3 Wczoraj przeczytałam też AkixKei, i w związku z tym mam pytanie czy będziesz to kontynuowała? Mega mnie wciągnął, chciałabym wiedzieć co się z nimi stanie potem :3 pozdrawiam i weny życzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli chodzi o AkixKei to jakiś czas temu po prostu to przerwałam, bo nie miałam specjalnego pomysłu na dalszą część. Potem na jakieś dodatkowe okazje dodawałam rozdziały, ale ogólnie w tej chwili nie mam na to weny. Możliwe, że jeszcze na jakieś okazje będzie się to pojawiać, ale na razie tego nie planuję.
      Za to cieszę się, że nowe opowiadanie się podoba ^ ^

      Usuń
  4. Piękne, cudowne, śliczne
    Kocham to opowiadanie

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział :> Taką siostrę jak Pai to zabiłabym gołymi rękami. Jest okropna >:(

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    czy rodzice niczego nie zauważają, Pai na wszystko pozwalają, biedny Sachi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejka,
    wspaniale, ale czy rodzice niczego tutaj nie zauważają? ech Pai to na wszystko pozwalają... a Sachi to co?
    weny i chęci życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej,
    bosko, wiele smoczków tutaj, ta bitwa o łazienkę... opisywany czarownik przez Magnusa... a na koniec - bardzo istotny szczegół...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń