sobota, 6 maja 2017

Lekcja życia XXX - Lekcja koszmaru

Kiedy otworzyłem oczy, było już ciemno. Przez okno wpadało światło księżyca, moje ramię dalej nieprzyjemnie piekło, a rękaw koszulki był wyraźnie przemoczony. Kiedy przyłożyłem dłoń do ramienia, pod palcami wyczułem delikatną skorupę z zakrzepniętej krwi. Usiadłem. Mięśnie bolały mnie od leżenia na ziemi, zwłaszcza szyja. Musiałem zasną zaraz po cięciu się i płaczu. W domu było całkowicie cichi. Czyżby rodzice jeszcze nie wrócili? A może... nie. Pokręciłem głową. Nie powinienem myśleć o takich rzeczach. Dlaczego od razu zakładałem, że w tej chwili matka zdradzała ojca, a on... może robił to samo.
Wziąłem chusteczki i starłem krew z podłogi, a potem pod kranem wymyłem zaschnięte ślady na mojej ręce. Koszulkę wymyłem pobieżnie. Nie chciałem, żeby ktokolwiek zauważył krew na moich ubraniach. Kiedy ją przemywałem, spojrzałem na lustro nad zlewem. Byłem dość chudy, wręcz przeraźliwie chudy, ale to wszystko przez niesamowicie szybką przemianę materii. Czerwone pręgi na ramieniu tylko dopełniały żałosny widok, jaki prezentowałem. Nienawidziłem siebie... byłem tak żałosny. I Pitt miał racje. Nie miałem kompletnie nic oprócz pieniędzy.
Wróciłem do pokoju. Nóż odłożyłem na jego miejsce i znowu rzuciłem się na łóżko. W dłoni ściskałem telefon. Leżałem na boku, wpatrzony w okno. Na niebie niemal nie było gwiazd. Chciałem wybrać się nad klif z senseiem. W końcu wybrałem jego numer w telefonie.
,,Sensei, masz przyjaciół?" - Pytanie to było całkowicie nieprzemyślane. Nawet się nie zastanawiałem, gdy to pisałem. Nie zdążyłem nawet się rozmyślić, czy zawstydzić, gdy nacisnąłęm guzik ,,wyślij". Minęła dłuższa chwila, nim przyszła odpowiedź.
,,Jadne, dlavxego ptrasz?" - Przeczytałem wiadomość kilka razy, nim zrozumiałem, o co właściwie w niej chodzi. Poczułem się nawet winny, że może go obudziłem, albo coś w tym rodzaju?
,,Zastanawiam się jak ich zdobyć... mógłbyś mi coś poradzić? Jak zdobyć przyjaciół? Takich wiesz, prawdziwych, którzy nie będą się przejmować tylko kasą?"
Tym razem cisza trwała dłużej. Miałem wrażenie, że dużo dłużej, niż trwało odpisywanie na wiadomość. Oczywiście sensei mógł być zajęty, mógł też zwyczajnie zastanawiać się nad odpowiedzią, więc czekałem cierpliwie.
,,Wisz, to nie jest takie lawe. Jestem teraz trchę zvięty, więc mz pogadamy o tym pvtemj? Cos sie stlo? Pisles wczsniej, że nic się nie syalo, nie? Jeżeli się przejmujesz, przespij się. Pogadamy jtro, dobrze?"
Poczułem się okropnie. Po raz kolejny przeszkadzałem senseiowi. A co jeżeli był bardzo zajęty? Albo bardzo zmęczony? Sensei dużo pracował, nie potrzebował, żebym jeszcze ja zawracał mu głowę. Cholerny samolub... nic dziwnego, że nie miałem przyjaciół. Ledwo kogoś takiego znajdowałem i wykorzystywałem go do granic możliwości.
,,Jasne. Przepraszam. Cokolwiek robisz, przepraszam, że ci przeszkodziłem"
,,Spx"
Przyszła odpowiedź bardzo szybko. Sensei musiał naprawdę być zajęty, więc dalej go nie męczyłem. Schowałem się pod kocem. Kiedy znajdowałem się wśród całkowitej ciemności, w coraz cieplejszym, bardziej dusznym miejscu, czułem się odrobinę mniej beznadziejnie. Znaczy bardziej beznadziejnie, ale tak samo beznadziejnie. Działało to na podobnej zasadzie jak słuchanie depresyjnej muzyki. Byłem sam, co jakoś łagodziło uczucie beznadziei i samotności. W sercu czułem okropny chłód, który wynagradzało fizyczne ciepło, którym się otoczyłem. Miałem tak bardzo dość... ale nie mogłem jeszcze zasnąć. Nie chwilę po tym, jak się obudziłem. Wziąłem więc latarkę i książkę, z którymi schowałem się pod kocem. Czytałem długo, czas mijał, książka z jednej strony robiła się coraz cieńsza. W końcu zaczął morzyć mnie sen. Ostatecznie zasnąłem na stronach opisujących powolne płynięcie w stronę zachodzącego słońca.
***
Patrzyłem na zegar. Strzałki poruszały się spokojnie po okręgu... albo kwadracie. Ilekroć próbowałem mu się przyjrzeć, wskazówki znajdowały się w innym ułożeniu, coraz bardziej dziwnym i nieprawdopodobnym. Strzałka sekund poruszała się najwolniej, a jednocześnie najszybciej. Czasami w ogóle znajdowała się poza zegarem.
Siedziałem w drugiej ławce pod oknem. Odwróciłem wzrok i spojrzałem na nauczycielkę. Była wysoką, smukłą kobietą, przypominającą posturą cień, albo manekina. Bazgrała na tablicy jakieś bezsensowne wzory.
- To będzie na tyle - Stwierdziła, odwracając się w naszą stronę. Spojrzałem na zegar. Było dopiero sześćdziesiąt sześć po szóstej, za wcześnie na przerwę. - Dzisiaj nauczyliśmy się kilku rzeczy. Po pierwsze, obliczyliśmy, że żeby żyć godnie, potrzebne są pieniądze. Pieniądze można zdobyć różnie. Można ciężko pracować, albo mieć farta... jak Sashi.
Cała klasa odwróciła się w moją stronę. Siedziałem w ostatniej ławce w środkowym rzędzie, więc znajdowałem się w idealnym miejscu, by wszyscy mogli na mnie spojrzeć. 
- Druga rzecz jest taka - Kontynuowała nauczycielka, podchodząc do czystej tablicy i zaczęła na niej coś pisać. - Że jak ktoś ma dużo pieniędzy, to takiej osobie nie jest szkoda jej wydawać. A skoro tak, dlaczego ktokolwiek miałby się krępować, żeby wykorzystać tą osobę? Przecież ją stać? - Po klasie rozeszły się przytłumione chichoty. Ktoś za mną powiedział: ,,no jasne, komu byłoby szkoda takiego frajera?", ale wyglądało na to, że nie usłyszał tego nikt oprócz mnie.
- No i rzecz ostatnia. Ludzie, którzy mają pieniądze zwykle są świadomi swojego statusu. Ale są też tacy, którzy rozpaczliwie potrzebują przyjaciół. I to takich prawdziwych. No... i zrobią wszystko, żeby ich mieć. A takie osoby... - Stuknęła końcem kredy tuż obok mojego portretu narysowanego na tablicy. Przejechała kredą po narysowanej szyi, zostawiając białą smugę. - Można bezkarnie wykorzystywać. Śmiało.
Wzrok wbiła we mnie, a jej usta rozciągnęły się w nienaturalnym uśmiechu, ciągnącym się niemal od jednego ucha do drugiego. Między wargami znajdował się rząd krzywych, długich, ostrych zębów. Patrzyłem na to z przerażeniem i coraz szybciej walącym sercem.
Znikąd nagle pojawiły się ręce. Czułem, jak chwytają mnie za koszulę i spodnie. Ściągnęły mnie na ziemię. Chciałem krzyczeć, ale kolejne dłonie zatkały mi usta. Ręce wynurzające się z podłogi wydawały się chcieć wciągnąć mnie pod ziemię. Obraz zamazywał mi się przez łzy, ale i tak zauważyłem stającą nade mną nauczycielkę. Wyglądała jeszcze bardziej przerażająco. Ręce miała przerażająco długie i chude. Byłem niemal pewny, że da się je złamać najlżejszym uderzeniem, jak suchą gałązkę. Patrzyła na mnie pustymi oczodołami i dalej się uśmiechała... tak okropnie się uśmiechała.
- Nikomu na tobie nie zależy - Pokręciłem głową. Kiedy znowu spojrzałem w górę, zauważyłem tym razem kilka postaci. Z przerażającymi, długimi rękami i pustymi oczodołami patrzyli na mnie Izabel, Mike, Koichi i Pitt. Ten ostatni wydawał się wyższy od reszty i jako jedyny się nie uśmiechał. Rząd zębów niemal zasłaniał usta i jedyne co widziałem to długie, ostre kły. Zegar na suficie wskazywał szóstą sześćdziesiąt sześć
- Można go wykorzystać... - Rozbrzmiał w mojej głowie głos nauczycielki. - Można go... - Z każdym słowem jej głos był coraz bardziej przerażający i charczący. - ZABIĆ!
Postacie nade mną rzuciły się, wyciągając długie szpony w moją stronę.
***
Zerwałem się z krzykiem, żeby uciec od zrywających się w moją stronę szponów. Siedziałem w swoim pokoju... sam. Przyłożyłem dłoń do serca, które biło nieznośnie szybko. Cały byłem spocony od przerażenia. Sięgnąłem do lampki nocnej, która trochę rozproszyła ciemność. Spojrzałem na zegarek. Była trzecia w nocy. Najgorsza pora na koszmary. Owinąłem się kołdrą, próbując w ten sposób pozbyć się lodowatych dreszczy. Cholera... to wszystko było tak okropnie realistyczne... te potwory, ten śmiech... w głowie dalej słyszałem ten śmiech... a najgorsze było to, że wszystko co słyszałem, było cholernie prawdziwe...
Nie miałem odwagi znowu się położyć. Czułem, że jak tylko zamknę oczy, znowu zobaczę przed nimi te potwory, które mnie śledziły we śnie. Wstałem z łóżka i podszedłem do biurka, gdzie leżała butelka wody. Wypiłem duszkiem parę łyków, żeby chociaż trochę ochłonąć. Usiadłem przy biurku. Serce dalej waliło mi jak oszalałe. Nienawidziłem koszmarów. Pozbawiały mnie snu na długie godziny, jak nie całą noc. Przetarłem skronie i wstałem. Zacząłem nerwowo chodzić po pokoju, ale kompletnie nie chciało mi się więcej spać. Miałem ochotę pójść do senseia. Tylko nie miałem odwagi znowu zawracać mu głowy w środku nocy. Spojrzałem na telefon. Za wcześnie, żeby już wstawać. Zwłaszcza, że miałem dzisiaj szkołę. Na środku ekranu wyświetliła mi się informacja o odebranej wiadomości. Dostarczona była zaraz po północy. Nadawcą był sensei.
,,Cześć, przepraszam, że dopiero teraz piszę, byłem trochę zajęty. Jeżeli jeszcze nie śpisz i będziesz chciał porozmawiać, to daj znać. Nie dzwonię, żeby cię nie budzić, jeżeli już zasnąłeś. Pamiętaj, że możesz pisać o każdej porze dnia i nocy."
Uśmiechnąłem się do ekranu, ale jakoś nie byłem pewny, czy pisząc te słowa, sensei się nie spodziewał, że napiszę do niego o trzeciej w nocy.
Odłożyłem telefon na stół i poszedłem do łazienki. Szybko przemyłem twarz, żeby pozbyć się z niej resztki potu. Najchętniej wziąłbym teraz zimny prysznic, ale bałem się, że obudzę całą rodzinę. Wróciłem do łóżka. Pościel była mokra, ale na szczęście tylko od potu. Usiadłem pod ścianą i opatuliłem się kocem. Lampka nocna oświetlała nieśmiało pokój, dając niewielką ilość światła. Mimo to, każdy cień wydawał się niepokojący. Jakby przypatrywały mi się stamtąd twarze bez oczodołów, a długie, chude ramiona tylko czekały, żeby mnie pochwycić. Nie było mowy, żebym zasnął w takim stanie. Siedziałem skulony, przeskakując wzrokiem od jednego cienia do drugiego, jakby mój wzrok mógł powstrzymać czyhające tam potwory. Czas mijał, a ja dalej wpatrywałem się w przestrzeń. Oczy zaczęły mi się kleić, a głowa lekko opadać, a jednak gdy tylko ją podrywałem, serce zaczynało bić mi szybciej. Cholera, ile ja miałem lat, żeby bać się potworów?!
W końcu udało mi się uspokoić bicie serca. Położyłem się na boku, twarzą do lampki. Chciałem wyciągnąć rękę i ją zgasić, ale wtedy prawie usłyszałem szatański śmiech dochodzący z cienia. Postanowiłem ją zostawić. Słabe światło nie było aż tak rażące, żeby przeszkodzić mi iść spać. Zamykałem oczy, potem je otwierałem, przewracałem się na drugi bok i w końcu zaczął morzyć mnie sen. Opatuliłem się dokładnie kołdrą i wyobraziłem sobie, że otaczają mnie ciepłe, silne ramiona senseia. Czy było to już żałosne? Że miałem ochotę usypiać w ramionach faceta? Co prawda jedynego faceta, który w ogóle był dla mnie miły i wydawało mu się na mnie zależeć, ale... jednak to był tylko facet. Miałem się z nim przespać, ale...
Zaśmiałem się na wpół przez sen. To samo myślałem, zaraz po tym, jak dowiedziałem się o orientacji senseia. Przed oczami zobaczyłem jego uśmiech i to spojrzenie, którym na mnie patrzył... i poczułem jak robię się gorący. W ciągu jednej chwili przestałem pamiętać o potworach, które przed chwilą mnie prześladowały, a całą moją głowę zajął sensei. Widziałem wszystkie jego uśmiechy, współczujący, rozbawiony, pewny siebie, czuły... jak to możliwe, że potrafił uśmiechać się na tyle sposobów.
Poczułem jak moje serce zalewa przyjemne, kojące ciepło. Prawie tak, jakby sensei rzeczywiście tutaj był. Teraz, tutaj, ze mną. Udało mi się w końcu usnąć.

10 komentarzy:

  1. Smutny wstęp, straszne rozwinięcie i słodkie zakończenie :3
    Czekam na więcej

    Steve

    OdpowiedzUsuń
  2. Też to widzę. Te potwory. Przez ciebie nie zasnę, padkudo jedna. Ale przynajmniej chłopak żyje. Z. U.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak ja się cieszę, że prawie nigdy nie pamiętam swoich snów...
    A zakończenie generalne...
    Nirana

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedys pisalas fajne opowiadanie o milosci. Teraz piszesz o masochistycznym dziecku z rodziny patologicznej( patologiczna nie zawsze zaczy biedna) ktory wybrał sobie dewianta za swojego guru. Piszesz fajne ale juz nie w moim stulu. Chyba dirastasz bo zmienia sie mocno to co robisz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ile można pisać jedno opowidanie? Zajączek bardzo mi się podobał ale cieszę się że autorka tworzy teraz coś innego, w trochę innym stylu.
      I mocno się to tak na prawdę nie zmienia. Sensei to Tochi - trochę szalony, zawsze uśmiechnięty, pomoże głównemu bohaterowi nie ważne co się dzieje.
      Sachi to zajączek -dzieciak z bogatej rodzny,jego znajomi lecą tylko na kasę, udaje że sam sobie radzi ale tak na prawdę desperacko pragnie czyjejś bliskości i akceptacji.
      Te dwa opowiadania są do siebie bardzo podobne ale także bardzo różne. Coś starego w nowym wydaniu i tyle. Nie mówię że to źle. Mi się ta zmiana bardzo podoba bo nie wiem czego mogę się spodziewać w dalszych rozdziałach.

      Steve

      Usuń
    2. Co do dewianta - przypomnij sobie, jak w jednym z pierwszych rozdziałów Tochi przyznaje, że przespałby się z Zajączkiem nawet jakby ten miał 12lat.
      W kwestii masochizmu, istnieją ludzie silniejsi i słabsi psychicznie. Zastępowanie bólu psychicznego fizycznym jest pewnym odruchem obronnym.
      Ale rozumiem Cię, też nie lubię kiedy robi się zbyt dramatycznie. To chyba kwestia tego, czy potrafisz się utożsamić z takim bohaterem.
      Z. U.

      Usuń
  5. O bosze zarombiste zakończenie po prostu rzygam tenczom.
    Ale naj bardziej śmieje się z tego "Pościel była mokra ale tylko od potu" wiem o co chodzi ale jestem baka i to mnie śmieszy.



    Wennny....... <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    ten koszmar Sachiego, dobrze że jest sensei i go wspiera, ciekawe czym był zajęty...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, koszmar Sachiego, całe szczęście, że jest sensei i go wspiera, ciekawe czym takim to był zajęty...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  8. Hejeczka,
    wspaniale koszmar Sachiego, szczęście, że sensei i go wspiera
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń