Kiedy
otworzyłem oczy, było już ciemno. Przez okno wpadało światło
księżyca, moje ramię dalej nieprzyjemnie piekło, a rękaw koszulki był wyraźnie przemoczony. Kiedy
przyłożyłem dłoń do ramienia, pod palcami wyczułem delikatną skorupę z zakrzepniętej krwi.
Usiadłem. Mięśnie bolały mnie od leżenia na ziemi, zwłaszcza
szyja. Musiałem zasną zaraz po cięciu się i płaczu. W domu było całkowicie cichi. Czyżby rodzice jeszcze nie wrócili? A
może... nie. Pokręciłem głową. Nie powinienem myśleć o takich
rzeczach. Dlaczego od razu zakładałem, że w tej chwili matka
zdradzała ojca, a on... może robił to samo.
Wziąłem
chusteczki i starłem krew z podłogi, a potem pod kranem wymyłem
zaschnięte ślady na mojej ręce. Koszulkę wymyłem pobieżnie. Nie chciałem, żeby ktokolwiek zauważył krew
na moich ubraniach. Kiedy ją przemywałem, spojrzałem na lustro nad zlewem. Byłem dość chudy, wręcz przeraźliwie chudy, ale to
wszystko przez niesamowicie szybką przemianę materii. Czerwone pręgi na
ramieniu tylko dopełniały żałosny widok, jaki prezentowałem.
Nienawidziłem siebie... byłem tak żałosny. I Pitt miał racje.
Nie miałem kompletnie nic oprócz pieniędzy.
Wróciłem
do pokoju. Nóż odłożyłem na jego miejsce i znowu rzuciłem się na łóżko. W dłoni ściskałem
telefon. Leżałem na boku, wpatrzony w okno. Na niebie niemal nie
było gwiazd. Chciałem wybrać się nad klif z senseiem. W końcu
wybrałem jego numer w telefonie.
,,Sensei,
masz przyjaciół?" - Pytanie to było całkowicie
nieprzemyślane. Nawet się nie zastanawiałem, gdy to pisałem. Nie
zdążyłem nawet się rozmyślić, czy zawstydzić, gdy nacisnąłęm
guzik ,,wyślij". Minęła dłuższa chwila, nim przyszła
odpowiedź.
,,Jadne,
dlavxego ptrasz?" - Przeczytałem wiadomość kilka razy, nim
zrozumiałem, o co właściwie w niej chodzi. Poczułem się nawet
winny, że może go obudziłem, albo coś w tym rodzaju?
,,Zastanawiam
się jak ich zdobyć... mógłbyś mi coś poradzić? Jak zdobyć
przyjaciół? Takich wiesz, prawdziwych, którzy nie będą się
przejmować tylko kasą?"
Tym
razem cisza trwała dłużej. Miałem wrażenie, że dużo dłużej,
niż trwało odpisywanie na wiadomość. Oczywiście sensei mógł
być zajęty, mógł też zwyczajnie zastanawiać się nad
odpowiedzią, więc czekałem cierpliwie.
,,Wisz,
to nie jest takie lawe. Jestem teraz trchę zvięty, więc mz pogadamy o tym pvtemj? Cos sie stlo? Pisles wczsniej,
że nic się nie syalo, nie? Jeżeli się przejmujesz, przespij
się. Pogadamy jtro, dobrze?"
Poczułem
się okropnie. Po raz kolejny przeszkadzałem senseiowi. A co jeżeli
był bardzo zajęty? Albo bardzo zmęczony? Sensei dużo pracował,
nie potrzebował, żebym jeszcze ja zawracał mu głowę. Cholerny samolub... nic dziwnego,
że nie miałem przyjaciół. Ledwo kogoś takiego znajdowałem i
wykorzystywałem go do granic możliwości.
,,Jasne.
Przepraszam. Cokolwiek robisz, przepraszam, że ci przeszkodziłem"
,,Spx"
Przyszła
odpowiedź bardzo szybko. Sensei musiał naprawdę być zajęty, więc
dalej go nie męczyłem. Schowałem się pod kocem. Kiedy znajdowałem
się wśród całkowitej ciemności, w coraz cieplejszym, bardziej
dusznym miejscu, czułem się odrobinę mniej beznadziejnie. Znaczy
bardziej beznadziejnie, ale tak samo beznadziejnie. Działało to na
podobnej zasadzie jak słuchanie depresyjnej muzyki. Byłem sam, co
jakoś łagodziło uczucie beznadziei i samotności. W sercu czułem
okropny chłód, który wynagradzało fizyczne ciepło, którym się
otoczyłem. Miałem tak bardzo dość... ale nie mogłem jeszcze
zasnąć. Nie chwilę po tym, jak się obudziłem. Wziąłem więc
latarkę i książkę, z którymi schowałem się pod kocem. Czytałem
długo, czas mijał, książka z jednej strony robiła się coraz
cieńsza. W końcu zaczął morzyć mnie sen. Ostatecznie zasnąłem
na stronach opisujących powolne płynięcie w stronę zachodzącego słońca.
***
Patrzyłem
na zegar. Strzałki poruszały się spokojnie po okręgu... albo
kwadracie. Ilekroć próbowałem mu się przyjrzeć, wskazówki
znajdowały się w innym ułożeniu, coraz bardziej dziwnym i
nieprawdopodobnym. Strzałka sekund poruszała się najwolniej, a
jednocześnie najszybciej. Czasami w ogóle znajdowała się poza
zegarem.
Siedziałem w drugiej ławce pod oknem. Odwróciłem wzrok i spojrzałem na nauczycielkę. Była wysoką, smukłą kobietą, przypominającą posturą cień, albo manekina. Bazgrała na tablicy jakieś bezsensowne wzory.
Siedziałem w drugiej ławce pod oknem. Odwróciłem wzrok i spojrzałem na nauczycielkę. Była wysoką, smukłą kobietą, przypominającą posturą cień, albo manekina. Bazgrała na tablicy jakieś bezsensowne wzory.
-
To będzie na tyle - Stwierdziła, odwracając się w naszą stronę.
Spojrzałem na zegar. Było dopiero sześćdziesiąt sześć po
szóstej, za wcześnie na przerwę. - Dzisiaj nauczyliśmy się kilku
rzeczy. Po pierwsze, obliczyliśmy, że żeby żyć godnie, potrzebne
są pieniądze. Pieniądze można zdobyć różnie. Można ciężko
pracować, albo mieć farta... jak Sashi.
Cała
klasa odwróciła się w moją stronę. Siedziałem w ostatniej
ławce w środkowym rzędzie, więc znajdowałem się w idealnym miejscu, by wszyscy mogli na mnie spojrzeć.
-
Druga rzecz jest taka - Kontynuowała nauczycielka, podchodząc do
czystej tablicy i zaczęła na niej coś pisać. - Że jak ktoś ma
dużo pieniędzy, to takiej osobie nie jest szkoda jej wydawać. A
skoro tak, dlaczego ktokolwiek miałby się krępować, żeby
wykorzystać tą osobę? Przecież ją stać? - Po klasie rozeszły
się przytłumione chichoty. Ktoś za mną powiedział: ,,no jasne,
komu byłoby szkoda takiego frajera?", ale wyglądało na to, że
nie usłyszał tego nikt oprócz mnie.
-
No i rzecz ostatnia. Ludzie, którzy mają pieniądze zwykle są
świadomi swojego statusu. Ale są też tacy, którzy rozpaczliwie
potrzebują przyjaciół. I to takich prawdziwych. No... i zrobią
wszystko, żeby ich mieć. A takie osoby... - Stuknęła końcem
kredy tuż obok mojego portretu narysowanego na tablicy. Przejechała
kredą po narysowanej szyi, zostawiając białą smugę. - Można
bezkarnie wykorzystywać. Śmiało.
Wzrok
wbiła we mnie, a jej usta rozciągnęły się w nienaturalnym
uśmiechu, ciągnącym się niemal od jednego ucha do drugiego.
Między wargami znajdował się rząd krzywych, długich, ostrych
zębów. Patrzyłem na to z przerażeniem i coraz szybciej walącym
sercem.
Znikąd
nagle pojawiły się ręce. Czułem, jak chwytają mnie za koszulę i
spodnie. Ściągnęły mnie na ziemię. Chciałem krzyczeć, ale
kolejne dłonie zatkały mi usta. Ręce wynurzające się z podłogi
wydawały się chcieć wciągnąć mnie pod ziemię. Obraz zamazywał
mi się przez łzy, ale i tak zauważyłem stającą nade mną
nauczycielkę. Wyglądała jeszcze bardziej przerażająco. Ręce
miała przerażająco długie i chude. Byłem niemal pewny, że da
się je złamać najlżejszym uderzeniem, jak suchą gałązkę.
Patrzyła na mnie pustymi oczodołami i dalej się uśmiechała...
tak okropnie się uśmiechała.
-
Nikomu na tobie nie zależy - Pokręciłem głową. Kiedy znowu
spojrzałem w górę, zauważyłem tym razem kilka postaci. Z
przerażającymi, długimi rękami i pustymi oczodołami patrzyli na
mnie Izabel, Mike, Koichi i Pitt. Ten ostatni wydawał się wyższy
od reszty i jako jedyny się nie uśmiechał. Rząd zębów niemal
zasłaniał usta i jedyne co widziałem to długie, ostre kły. Zegar
na suficie wskazywał szóstą sześćdziesiąt sześć
-
Można go wykorzystać... - Rozbrzmiał w mojej głowie głos
nauczycielki. - Można go... - Z każdym słowem jej głos był coraz
bardziej przerażający i charczący. - ZABIĆ!
Postacie
nade mną rzuciły się, wyciągając długie szpony w moją stronę.
***
Zerwałem
się z krzykiem, żeby uciec od zrywających się w moją stronę
szponów. Siedziałem w swoim pokoju... sam. Przyłożyłem dłoń do
serca, które biło nieznośnie szybko. Cały byłem spocony od
przerażenia. Sięgnąłem do lampki nocnej, która trochę
rozproszyła ciemność. Spojrzałem na zegarek. Była trzecia w
nocy. Najgorsza pora na koszmary. Owinąłem się kołdrą, próbując
w ten sposób pozbyć się lodowatych dreszczy. Cholera... to wszystko
było tak okropnie realistyczne... te potwory, ten śmiech... w
głowie dalej słyszałem ten śmiech... a najgorsze było to, że
wszystko co słyszałem, było cholernie prawdziwe...
Nie
miałem odwagi znowu się położyć. Czułem, że jak tylko zamknę
oczy, znowu zobaczę przed nimi te potwory, które mnie śledziły we
śnie. Wstałem z łóżka i podszedłem do biurka, gdzie leżała
butelka wody. Wypiłem duszkiem parę łyków, żeby chociaż trochę
ochłonąć. Usiadłem przy biurku. Serce dalej waliło mi jak
oszalałe. Nienawidziłem koszmarów. Pozbawiały mnie snu na długie
godziny, jak nie całą noc. Przetarłem skronie i wstałem. Zacząłem
nerwowo chodzić po pokoju, ale kompletnie nie chciało mi się
więcej spać. Miałem ochotę pójść do senseia. Tylko nie miałem
odwagi znowu zawracać mu głowy w środku nocy. Spojrzałem na
telefon. Za wcześnie, żeby już wstawać.
Zwłaszcza, że miałem dzisiaj szkołę. Na środku ekranu
wyświetliła mi się informacja o odebranej wiadomości. Dostarczona
była zaraz po północy. Nadawcą był sensei.
,,Cześć,
przepraszam, że dopiero teraz piszę, byłem trochę zajęty. Jeżeli
jeszcze nie śpisz i będziesz chciał porozmawiać, to daj znać.
Nie dzwonię, żeby cię nie budzić, jeżeli już zasnąłeś.
Pamiętaj, że możesz pisać o każdej porze dnia i nocy."
Uśmiechnąłem
się do ekranu, ale jakoś nie byłem pewny, czy pisząc te słowa,
sensei się nie spodziewał, że napiszę do niego o trzeciej w nocy.
Odłożyłem
telefon na stół i poszedłem do łazienki. Szybko przemyłem twarz,
żeby pozbyć się z niej resztki potu. Najchętniej wziąłbym teraz
zimny prysznic, ale bałem się, że obudzę całą rodzinę.
Wróciłem do łóżka. Pościel była mokra, ale na szczęście
tylko od potu. Usiadłem pod ścianą i opatuliłem się kocem.
Lampka nocna oświetlała nieśmiało pokój, dając niewielką ilość
światła. Mimo to, każdy cień wydawał się niepokojący. Jakby
przypatrywały mi się stamtąd twarze bez oczodołów, a długie,
chude ramiona tylko czekały, żeby mnie pochwycić. Nie było mowy,
żebym zasnął w takim stanie. Siedziałem skulony, przeskakując
wzrokiem od jednego cienia do drugiego, jakby mój wzrok mógł
powstrzymać czyhające tam potwory. Czas mijał, a ja dalej
wpatrywałem się w przestrzeń. Oczy zaczęły mi się kleić, a
głowa lekko opadać, a jednak gdy tylko ją podrywałem, serce
zaczynało bić mi szybciej. Cholera, ile ja miałem lat, żeby bać
się potworów?!
W
końcu udało mi się uspokoić bicie serca. Położyłem się na
boku, twarzą do lampki. Chciałem wyciągnąć rękę i ją zgasić,
ale wtedy prawie usłyszałem szatański śmiech dochodzący z
cienia. Postanowiłem ją zostawić. Słabe światło nie było aż
tak rażące, żeby przeszkodzić mi iść spać. Zamykałem oczy,
potem je otwierałem, przewracałem się na drugi bok i w końcu
zaczął morzyć mnie sen. Opatuliłem się dokładnie kołdrą i
wyobraziłem sobie, że otaczają mnie ciepłe, silne ramiona
senseia. Czy było to już żałosne? Że miałem ochotę usypiać w
ramionach faceta? Co prawda jedynego faceta, który w ogóle był dla
mnie miły i wydawało mu się na mnie zależeć, ale... jednak to
był tylko facet. Miałem się z nim przespać, ale...
Zaśmiałem
się na wpół przez sen. To samo myślałem, zaraz po tym, jak
dowiedziałem się o orientacji senseia. Przed oczami zobaczyłem
jego uśmiech i to spojrzenie, którym na mnie patrzył... i poczułem
jak robię się gorący. W ciągu jednej chwili przestałem pamiętać
o potworach, które przed chwilą mnie prześladowały, a całą moją
głowę zajął sensei. Widziałem wszystkie jego uśmiechy,
współczujący, rozbawiony, pewny siebie, czuły... jak to możliwe,
że potrafił uśmiechać się na tyle sposobów.
Poczułem
jak moje serce zalewa przyjemne, kojące ciepło. Prawie tak, jakby
sensei rzeczywiście tutaj był. Teraz, tutaj, ze mną. Udało mi się
w końcu usnąć.
Smutny wstęp, straszne rozwinięcie i słodkie zakończenie :3
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej
Steve
Też to widzę. Te potwory. Przez ciebie nie zasnę, padkudo jedna. Ale przynajmniej chłopak żyje. Z. U.
OdpowiedzUsuńJak ja się cieszę, że prawie nigdy nie pamiętam swoich snów...
OdpowiedzUsuńA zakończenie generalne...
Nirana
Kiedys pisalas fajne opowiadanie o milosci. Teraz piszesz o masochistycznym dziecku z rodziny patologicznej( patologiczna nie zawsze zaczy biedna) ktory wybrał sobie dewianta za swojego guru. Piszesz fajne ale juz nie w moim stulu. Chyba dirastasz bo zmienia sie mocno to co robisz.
OdpowiedzUsuńIle można pisać jedno opowidanie? Zajączek bardzo mi się podobał ale cieszę się że autorka tworzy teraz coś innego, w trochę innym stylu.
UsuńI mocno się to tak na prawdę nie zmienia. Sensei to Tochi - trochę szalony, zawsze uśmiechnięty, pomoże głównemu bohaterowi nie ważne co się dzieje.
Sachi to zajączek -dzieciak z bogatej rodzny,jego znajomi lecą tylko na kasę, udaje że sam sobie radzi ale tak na prawdę desperacko pragnie czyjejś bliskości i akceptacji.
Te dwa opowiadania są do siebie bardzo podobne ale także bardzo różne. Coś starego w nowym wydaniu i tyle. Nie mówię że to źle. Mi się ta zmiana bardzo podoba bo nie wiem czego mogę się spodziewać w dalszych rozdziałach.
Steve
Co do dewianta - przypomnij sobie, jak w jednym z pierwszych rozdziałów Tochi przyznaje, że przespałby się z Zajączkiem nawet jakby ten miał 12lat.
UsuńW kwestii masochizmu, istnieją ludzie silniejsi i słabsi psychicznie. Zastępowanie bólu psychicznego fizycznym jest pewnym odruchem obronnym.
Ale rozumiem Cię, też nie lubię kiedy robi się zbyt dramatycznie. To chyba kwestia tego, czy potrafisz się utożsamić z takim bohaterem.
Z. U.
O bosze zarombiste zakończenie po prostu rzygam tenczom.
OdpowiedzUsuńAle naj bardziej śmieje się z tego "Pościel była mokra ale tylko od potu" wiem o co chodzi ale jestem baka i to mnie śmieszy.
Wennny....... <3
Hej,
OdpowiedzUsuńten koszmar Sachiego, dobrze że jest sensei i go wspiera, ciekawe czym był zajęty...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, koszmar Sachiego, całe szczęście, że jest sensei i go wspiera, ciekawe czym takim to był zajęty...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale koszmar Sachiego, szczęście, że sensei i go wspiera
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza