piątek, 29 listopada 2013

Zajączek XVI - Ponowne spokanie

W końcu nadszedł przeddzień balu. Nie miałem ochoty tam iść. Zacząłem tracić chęć na cokolwiek. Czemu Tochi nie odpowiedział? Pisałem do niego już kilkakrotnie, pytając co u niego i jak się czuje. Nie odpisał ani razu. Całe szczęście wszyscy byli zbyt zajęci balem, żeby się mną przejmować. Nawet rodzice spędzali teraz czas w domu, zajmując się wszystkim. Rzuciłem się na łóżko, czując jak łzy zaczynają cisnąć mi się do oczu. Nie umiałem żyć bez Tochiego. Nagle usłyszałem ciche stukanie w okno. Za nim siedziała ruda wiewiórka, wystukując orzeszkiem rytm na szybie. Kiedy zbliżyłem się do okna tylko spojrzała na mnie, przekręcając głowę. Zabawne... Ris zachowywał się podobnie. Można by pomyśleć, że dzikie zwierzę od razu powinno uciekać od ludzi, ale on zawsze lubił moje towarzystwo. Podszedłem do okna. Wiewiórka nie uciekła. Spojrzałem na bramę od domu. Z daleka zobaczyłem dwie postacie. Jedną z nich na pewno był strażnik, drugiej przez odległość nie byłem w stanie poznać. Wyglądali jakby się kłócili. Wziąłem lornetkę, żeby bliżej się przyjrzeć aferze. Nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Rzuciłem lornetkę na ziemie i pobiegłem na dół. Strażnik nie miał prawa wpuszczać kogokolwiek spoza listy gości. Jeżeli ktoś był na liście przyjaciół rodziny musiał się skontaktować z nami czy może wejść. Jeżeli zaś kogoś widział po raz pierwszy lub drugi a nie był on na liście, po prostu odsyłał go z niczym. Było to oczywiste, że go nie wpuści. Zbiegłem szybko po schodach i wybiegłem na dwór, nie przejmując się czymś tak trywialnym jak zamknięcie drzwi, czy przeproszenie Kashikoiego, za to, że o mało go nie staranowałem. Nie mogłem uwierzyć, że po tak długim czasie, teraz tak po prostu on do mnie przyszedł. Miałem zamiar się na niego złościć, że tak długo mnie ignorował, ale zbyt cieszyłem się na jego widok. Gnałem dróżką przez ogród, która nagle wydała mi się okrutnie długa. Tochi przedarł się przed bramę i starał się dogadać z ochroniarzem, żeby móc wejść. Gdy tylko mnie zobaczył, uśmiechnął się delikatnie. Widziałem jak strażnik patrzy to na mnie, to na niego, najwidoczniej niepewny tego, co powinien zrobić. Kiedy od Tochiego dzieliło mnie tylko kilka metrów, wyciągnął ręce w moją stronę. Rzuciłem się w jego ramiona, zarzucając ręce na jego szyje i wpijając się w usta. Nawet przez chwile się nie zawahał, zanim odwzajemnił mój pocałunek i oparł ręce na moich biodrach. Musiałem stanąć na palcach by bez problemu dosięgnąć jego ust. Nie obchodziło mnie, że moja rodzina może mnie zobaczyć, a ochroniarz stał tuż koło nas. Cieszyłem się, że mam Tochiego przy sobie. Czyli jednak o mnie nie zapomniał... może... może nawet dalej mnie kochał. Przez namiętne pocałunki moje nogi miękły a w oczach pojawiły się łzy. Kiedy odsunąłem się od niego, miałem wrażenie, że zaraz się popłaczę. On naprawdę wrócił... do mnie?
-W porządku?
Kiwnąłem głową i starłem łzy z oczu. Spojrzałem wymownym wzrokiem na ochroniarza, który kiwnął głową i ruszył w kierunku swojego domku. Spojrzałem wtedy na Tochiego. Uspokoiłem się trochę i dotarło do mnie, jak żenująco się zachowałem na jego widok. Puściłem jego szyje, robiąc krok w tył i opuszczając głowę. Tochi nie robił problemu z wypuszczeniem mnie. Poczułem jak na policzki wstępuje mi rumieniec. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
*No dalej! Odezwij się Tochi! Dlaczego się nie odzywasz?!*
-w porządku zajączku?
Podniosłem twarz patrząc w jego oczy. Wyglądał na zmartwionego, jakby się czymś przejmował. Chyba nie przyszedł tutaj tylko po to, żeby mnie zostawić? Na samą myśl po policzkach bezwładnie zaczęły spływać łzy.
-Zajączku... co się stało? Nie.. nie płacz, przecież...
Próbował mnie w ten sposób pocieszyć, ale raczej z marnym skutkiem.
-Jeżeli masz zamiar mnie zostawić, to po prostu to powiedz! Zadałeś sobie tyle trudu, żeby tu przyjechać i powiedzieć mi to w twarz, więc miej odwagę to zrobić!
-Co... zostawić cię?... O czym ty mówisz, zajączku?
-Bo... nie odpisywałeś tyle czasu... a teraz przyjechałeś... ja wiem, że chciałeś mnie zostawić... przewidziałem to... ja... nic dla ciebie nie znaczę!
Ponownie zalałem się łzami, bezskutecznie próbując doprowadzić moje emocje do normalnego stanu. Tochi stał przez chwilę oszołomiony, widocznie nie wiedząc jak ma zareagować. W końcu złapał mnie za ramiona i przyciągnął do siebie, dusząc w mocnym uścisku.
-Nigdy nie chciałem cię zostawiać... kocham cię zajączku. Cokolwiek przewidziałeś, musiało to być sennym koszmarem.
-Więc czemu nie napisałeś przez tyle czasu!?
Krzyknąłem oskarżycielsko, odpychając go od siebie.
-Kiedy dostałem twoją wiadomość pomyślałem, że stało się coś złego, więc postanowiłem zaraz przyjechać. Niestety musiałem poczekać na busa, który jedzie do twojego miasta, co zajęło kilka dni. Nie chciałem rozmawiać z tobą przez smsy, bo bałem się, że to coś poważnego.
-Więc... nie chciałeś mnie opuścić?
-Jasne, że nie. Przecież cię kocham. Ale gdybym wiedział, że tak się zachowasz na mój widok, poczekałbym chwilę dłużej z przyjazdem.
Uśmiechnął się szeroko, tak jak zawsze. Musiałem wstrzymywać się z całych sił, żeby ponownie nie rzucić mu się w ramiona i nie rozpłakać. Jakoś musiałem ocalić resztki mojej dumy. Prychnąłem więc i odwróciłem się do Tochiego.
-Nie myśl sobie nie wiadomo czego. To, że się ucieszyłem na twój widok, jeszcze o niczym nie świadczy.
-Świadczy o tym, że mnie kochasz.
-Wcale, że nie! Mogłeś wcale nie przyjeżdżać!
Czułem jak na moje policzki wstępuje rumieniec. No tak, prawie zapomniałem jak Tochi łatwo umiał mnie zażenować. Chwilę potem poczułem ręce obejmujące mnie od tyłu.
-Tak, wiem. Też cię kocham.
Wtedy do mnie dotarło, że przecież moja rodzina w każdej chwili może nas zobaczyć. Wyrwałem się więc gwałtownie z ramion Tochiego.
-Oszalałeś?! Przecież jesteśmy pod moim domem! Moja rodzina może nas zobaczyć.
-Ochroniarz ci przecież nie przeszkadzał...
-On nic nie powie. Zbyt wiele by stracił gdyby został zwolniony.
-No tak... przepraszam zajączku. Ale stęskniłem się za tobą. Nawet nie wiesz jak pusto jest w domu, bez ciebie.
-Naprawdę? To te wszystkie zwierzaki nie dotrzymują ci towarzystwa?
Tochi uśmiechnął się niewinnie, wzruszając lekko ramionami.
-Właściwie to miałeś masę szczęścia, że cię zauważyłem. Pewnie gdybym się nie zjawił to strażnik w końcu wezwałby policje.
-Wiesz... w sumie szczęście nie miało tutaj za wiele wspólnego.
Uśmiechnął się chytrze, unikając mojego spojrzenia. Coś wtedy zaiskrzyło w moim umyśle.
-Nie... nie nie nie nie nie. Nie mów mi tylko, że przyprowadziłeś tutaj jednego ze swoich futrzaków!
Nie odpowiedział, wciąż unikając mojego spojrzenia. Czyli... ta wiewiórka to jednak był Ris!
-Nie wierzę, że go tu przyprowadziłeś! Mój dom to nie jest schronisko! Coś ty myślał zabierając go tutaj?!
-Przepraszam zajączku... po prostu Ris wydawał mi się smutny po twoim odejściu. Pomyślałem, że poczuje się lepiej gdy cię zobaczy. Poza tym... to byłoby nie fair, gdybym ja mógł cię zobaczyć, a on nie.
-Nie rób z mojego domu legowiska dla pcheł i nie przyprowadzaj tutaj tych futrzaków!
Przez chwilę Tochi patrzył na mnie z tęsknotą i lekkim uśmiechem.
-Co?
-Nic... nawet nie wiesz jak się cieszę, że znowu cie widzę.
Zrobiłem krok w tył, żeby przypadkiem nie zostać znowu opleciony ramionami Tochiego. Nie mogłem ryzykować, że ktoś jeszcze nas zobaczy.
-Ale przyznaj, że Ris świetnie się spisał. Gdyby nie on, zapewne musiałbym się tu przekraść w nocy.
-To raczej nie byłoby możliwe. Nasz dom normalnie jest chroniony dziesięć razy bardziej niż 3/4 banków. A teraz, w przeddzień balu rocznicy założenia firmy nawet mysz się tutaj nie przekradnie.
Uśmiechnąłem się dumnie, zadzierając nosa i krzyżując ręce na piersi.
-A wiewiórka się jakoś przedostała...
-Czysty fart. W przeddzień balu nasza rezydencja jest pilnowana lepiej niż dom prezydenta.
-Już drugi raz wspominasz o tym balu. O co chodzi?
-Co roku organizowany jest przesz naszą rodzinę bal, celebrujący rocznice założenia firmy. To jedno z największych wydarzeń w roku. Bycie na tym balu jest porównywalne do zaproszenia na dwór królowej. Tylko najwybitniejsza śmietanka towarzyska ma prawo się tam zjawić. Nawet moi rodzice spędzają te dni w domu. Cały dom jest wtedy na nogach.
-A ja mogę przyjść zajączku?
Zapytał niewinnym wzrokiem z miną zbitego psa. Westchnąłem tylko, kładąc ręce na biodrach.
-Ech... oczywiście, że nie możesz. Zrozum, to wydarzenie najwyższej klasy. Przychodzą rodziny z firmami, które w godzinę zarabiają więcej, niż ty byś zarobił przez całe życie. Nie mogę od tak po prostu zabrać na przyjęcie takiej klasy byle przybłędy.
-Tak nisko mnie cenisz zajączku?
Zapytał udając ból. Spojrzałem tylko na niego znacząco.
-No dobrze, wiem. Nie przyjdę na ten wasz bal. Jakoś nie wyobrażam sobie, żebym był w stanie znieść chociaż godzinę w garniturze.
Uśmiechnął się przy tym w zamyśleniu. No tak... Tochi z mojego snu był tylko złudzeniem. W sumie całe szczęście.
-Panie Tochi, panie Tochi! Witamy pana z powrotem! Co pan tutaj robi?
Wykrzyknął Raito, biegnąc w naszą stronę.
-Byłem w okolicy i postanowiłem wpaść odwiedzić Usagiego. Przy okazji, miło cię widzieć Raito.
-Pana również miło widzieć, panie Tochi. Może pan wejdzie? Co prawda mamy teraz sporo pracy przy balu, ale myślę, że nie będzie problemu z ugoszczeniem pana.
-O ile nie będę przeszkadzał...
-Ależ oczywiście, że nie! Uratował pan przecież nichana! Zawsze będzie pan u nas honorowym gościem!
-W takim razie, chętnie skorzystam z zaproszenia.
Tochi uśmiechnął się szeroko i ruszył za Raito w kierunku domu.
-Ani mi się waż sprowadzać do mojego domu swojego zwierzyńca, jasne?
Szepnąłem cicho do Tochiego, tak żeby Raito nas nie usłyszał.
-Nie martw się. Osobiście przypilnuję, żeby nie wchodzili do domu. Nie chcę przecież, żeby twoja rodzina mnie znienawidziła.
-O... Tochi... więc to na twój widok Usagi wybiegł z domu jak oparzony.
Powiedział Kashikoi jak tylko zobaczył nas w progu. Byli właściwie w tym samym wieku, więc nie musieli mówić do siebie jakoś specjalnie oficjalnie.
-Nie dziwie się. Pewnie zareagowałbym tak samo, gdyby to Usagi mnie odwiedził. W końcu jest on moim jedynym przyjacielem.
-Co się tutaj dzieje? O... pan Tochi, racja? Przykro nam, ale to nieodpowiednia chwila na wizyty. Organizujemy właśnie prestiżowy bal i bylibyśmy wyjątkowo zobowiązani, gdyby pan nie zawracał nam teraz głowy swoją osobą.
-Mamo! Pan Tochi uratował naszemu braciszkowi życie! Nie powinnaś się tak do niego zwracać!
Skarciła moją mamę Hana. Cieszyłem się, że są po stronie Tochiego.
-Jak dla mnie Usagi mógłby zginąć. To straszny głupek.
Powiedziała Enma, wchodząc do przedpokoju, cała w czekoladzie, prawdopodobnie z tortu. No świetnie! Brakowało tylko jeszcze mojego ojca, żeby było jeszcze weselej.
-Co tu się dzieje! Co to za krzyki?! Co to za przybłęda?! Kto go tu wpuścił?! Mało mamy roboty z balem?! Będziecie się jeszcze zajmować jakimś żebrakiem?! Niech no ja tylko dorwe strażnika.
Chciałem to mam. Nagle nabrałem ochoty zapadnięcia się pod ziemie. Spojrzałem na Tochiego, ale on tylko stał spokojnie, z delikatnym uśmiechem przyglądając się całej sytuacji. Jasne, że nie mogłem po prostu stać i płakać. Musiałem stanąć w jego obronie.
-Tato, przestań! Tochi to mój przyjaciel! Uratował mi życie i...
Mój ojciec wyciągnął rękę, uciszając mnie w niemym geście. Wszyscy zamilkliśmy oczekując na to co powie. Przez chwile stał, najwidoczniej zbierając myśli. Chociaż sekundy wlokły się nieznośnie powoli, nikt nie odważył się odezwać. W końcu westchnął i spokojnym głosem powiedział:
-Ty jesteś Tochi?
Pokiwał głową, widocznie wczuwając się w atmosferę i bojąc się odezwać.
-A więc to ty ocaliłeś Usagiego?
Ponownie kiwnięcie głową.
-W obecnym stanie, jestem zmuszony cię przeprosić. Wiele o tobie słyszałem, ale nie spodziewałem się, że będziesz wyglądał tak zwyczajnie. Dziękuję ci za uratowanie Usagiego. Jednocześnie mam nadzieję, że nie masz urazu za nasze szorstkie zachowanie. Jesteśmy wszyscy trochę poddenerwowani. Niestety ze względu na natłok zadań, możemy ci zaoferować jedynie pokój gościnny, ewentualnie jakąś rozrywkę. Obawiam się jednak, że nie będziesz mógł w ciągu najbliższych dwóch dni spędzić wiele czasu z Usagim.

4 komentarze:

  1. Dzień dobry... *zagląda niepewnie jak "zajączek"* Ja tu nowa jestem...chciałam tylko powiedzieć, że blog jest cudny *.* Opowiadania czytałam z zapartym tchem tylko...czy Aki x Kei jest już definitywnie zakończone? Bo to tak dziwnie się kończy rozdział... xd
    Zajączek jest uroczy *q* i nie wiem jak go jeszcze opisać.

    Zaprosiłabym do mnie...ale...no cóż, zapraszam "Do mnie" http://mi-lka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Wielkie dzięki za ocenę :D
    Jeżeli chodzi o serię ,,Aki x Kei" nie jest ona zakończona definitywnie, ale na razie nie wiem, czy będzie wznowiona. Szczerze mówiąc zaczęłam pisać ,,zajączka" zanim skończyłam poprzednią serie i musiałam popracować nad tym, by jakoś ją skończyć. Nie wiem, może będę jeszcze kontynuować tą serie. Zależy w sumie od weny. (Aktualnie piszę opowiadanie uczeń x nauczyciel xD)
    Jednak mogę zdradzić, że planuję wstawić jakiś bonusowy post z serii Aki x Kei z okazji pierwszej rocznicy założenia bloga :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej *wyrzuca łapki w górę* Ale nadal zapraszam do mnie i do Madame Black. :P - Reklama

      Usuń