niedziela, 2 lutego 2014

Zajączek XXV - Spacer po lesie

 
 
-Tochi! Pomocy!
Krzyknąłem słabo, kuląc się na ziemi. Czułem jak do oczu cisnął mi się łzy. Byłem pewny, że to mój koniec. Drżałem przerażony, czekając aż kły i pazury jakiegoś dzikiego zwierzęcia dorwą mi się do gardła. O dziwo zamiast rozrywającego bólu, poczułem delikatną dłoń na moich włosach. Podniosłem głowę. Nie jestem w stanie opisać co czułem, kiedy zobaczyłem przed sobą Tochiego. Zacisnąłem usta, z trudem utrzymując spojrzenie na Tochim. Uklęknął przede mną, obejmując moją twarz i rękawem ścierając łzy z moich oczu.
-Już dobrze. Nic ci nie jest?
Pokręciłem głową.
-Tochi... tak się bałem...
Na szczęście nie był na mnie zły. Objął mnie delikatnie, przytulając do siebie. Chwyciłem się kurczowo jego koszuli, przyciągając do siebie. Byłem pewny, że znienawidził mnie po tym co powiedziałem.
-Już dobrze... nie bój się. Jestem tutaj. Nie pozwolę by coś ci się stało.
Uścisnął mnie mocniej, delikatnie gładząc moje włosy. Próbowałem się uspokoić, ale jak na złość łzy nie chciały przestać płynąć. Trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę, która wydawała się mgnieniem oka. Potem mnie puścił, znowu obejmując twarz. Przysunąłem się delikatnie do niego, zamykając oczy. Zaraz potem poczułem na ustach słodki pocałunek. Następnie dłonie, oparte na mojej piersi popchnęły mnie na trawę. Nie sprzeciwiałem się. Za bardzo się cieszyłem z jego obecności i zbytnio paraliżował mnie strach, że znowu odejdzie. Na całe szczęście Tochi nie posunął się dalej. Obejmował mnie, leżąc koło mnie na ziemi.
- Czujesz się już lepiej?
-Trochę... jest mi tylko zimno.
Bez słowa zdjął z siebie bluzę i zarzucił mi ją na ramiona, kiedy usiadłem. Pod spodem miał tylko krótki rękaw.
-Nie będzie ci zimno?
Zapytałem, zapinając suwak. Bluza była sporo za duża, ale przynajmniej była ciepła. Tochi uśmiechnął się delikatnie.
- Nie przejmuj się tym. Jestem bardziej odporny na zimno, niż ty. No już, nie płacz. Kocham twoją wieczną pyskatość, stanowczość, przeklętą dumę i przeciwstawianie się wszystkiemu. Zdecydowanie ci z tym do twarzy.
Starłem łzy, które uporczywie spływały po moich policzkach. Nie moja wina, że tak bardzo chciało mi się płakać.
-Tochi... ja...
-Nie przepraszaj zajączku. Nic się nie stało.
Objąłem ramionami kolana, patrząc w ziemię. Mimo wszystko, czułem wyrzuty sumienia, przez to, co powiedziałem. Czułem się teraz głupio poprosić Tochiego, żebyśmy wrócili do domu. To w końcu był jego dom...
-Chcesz wracać, zajączku?
Pokiwałem głową, nie patrząc na niego. Poczułem dłoń, mierzwiącą moje włosy.
-Obawiam się, że to niemożliwe.
Podniosłem głowę. Chyba nie chciał mnie tu zostawić?
-D-dlaczego?
-Nie mam pojęcia jak wrócić. Przed wschodem słońca nie znajdę drogi powrotnej.
Powiedział z niewiarygodnie szerokim uśmiechem.
-Co?! Jak mogłeś się zgubić w lesie, w którym spędziłeś praktycznie całe życie?!
-Nie moja wina. - Jego uśmiech jeszcze się poszerzył. Najwidoczniej na widok mojej wracającej pewności siebie. - Nie ja gnałem jak opętany przez las. Gdybym miał czas chociaż się rozejrzeć, którędy szedłem, trafiłbym z zamkniętymi oczami. Ale teraz jest za ciemno, żebym znalazł drogę.
-O nie! Nie ma mowy, żebym spał pod gołym niebem, bez chociażby śpiwora!
Wstałem gwałtownie, patrząc na niego z góry.
-Nie przejmuj się. Jeżeli cię przytulę i okryjemy się obaj moją bluzą, to nie zmarzniesz. - Odpowiedział, wzruszając ramionami, dalej siedząc po turecku na ziemi.
-Właśnie o to chodzi! Znam twoje ukryte zamiary! Wracam do domu, chociażbym miał maszerować całą noc!
Odwróciłem się na pięcie, ruszając powolnym, ale zdecydowanym marszem w głąb lasu. Jasne, że czekałem tylko na to, aż mnie zawoła, ale nie chciałem dawać tego po sobie poznać. Ten las bez Tochiego był jeszcze bardziej przerażający.
-Zająąączku...
Odwróciłem głowę, na zawołanie Tochiego. Stał, nonszalancko oparty o drzewo z prześmiewczym uśmieszkiem.
-Przyszliśmy z drugiej strony. - Wskazał kciukiem w przeciwną stronę, niż szedłem. - Z twoją orientacją w terenie, marnie widzę twój powrót.
-Więc ty prowadź.
Odrzekłem zdenerwowany, podchodząc przed niego z założonymi na piersi rękoma.
-Mówiłem ci już, że nie ma mowy, żebym trafił. Gdybyś chociaż nie skręcał co i rusz tylko biegł prosto to byśmy mogli wrócić.
-Więc będę szedł na oślep. Nie zamierzam tutaj spać.
-Daj spokój zajączku...
Spiorunowałem go spojrzeniem. Po dłuższym mierzeniu się wzrokiem, w końcu Tochi skapitulował.
-Niech ci będzie. Ale nie sądzę, żebyśmy i tak trafili do domu przed świtem.
-Wszystko, bylebym nie musiał spać na tej ziemi.
Tochi pokręcił tylko głową. Nie jestem pewny, czy przewrócił oczami, bo w ciemności wydziałem tylko kontury.
-Jeżeli ci tak bardzo na tym zależy... ale nie oczekuj, że trafimy do domu przed wschodem słońca.
Nie mówiąc nic więcej, złapał mnie za rękę pociągnął w las.
-H-Hej! Dlaczego trzymasz mnie za rękę!
- Żebyś się nie zgubił. Wolę mieć cię na bezpieczną odległość. Jeszcze byś zrobił sobie krzywdę, a tego bym nie przeżył.
Zacisnąłem wolną dłoń w pięść, potulnie dając się kierować. Byłem zły i zażenowany, ale wolałem zdać się na Tochiego, niż ponownie się zgubić albo spędzić noc w lesie. Cały czas wytężałem wzrok, żeby widzieć wszystkie korzenie i ewentualne przeszkody na drodze. Miałem o tyle szczęścia, że noc była jasna i po dłuższej chwili przywykłem mniej więcej do ciemności. Ostatecznie jedyną rzeczą, która mi przeszkadzała, był wstyd, spowodowany tym, że Tochi nieustannie trzyma mnie za rękę. Czułem się prawie... jakbyśmy byli na randce. Z tym, że byliśmy w środku lasu a nie w eleganckiej restauracji albo parku. Był środek nocy i nie wiedziałem czy w ogóle pójdę dzisiaj spać. Oczywiście co jakiś czas robiliśmy przerwy. Jakimś cudem Tochi umiał znaleźć w ciemnościach jadalną żywność.
-Umiesz odnaleźć jedzenie wielkości małej kulki i rozróżnić, czy jest jadalne, a masz problem ze znalezieniem drogi?
- Wystarczy być uważnym, żeby znaleźć jagody. Wyobraź sobie szukanie malowideł w labiryncie. Rysunki po prostu widzisz, a jeżeli chodzi o drogę, jest to trochę trudniejsze. Rozumiesz?
Pokiwałem głową. To rzeczywiście miało sens.
- Poza tym, z tobą mógłbym spacerować nawet całą wieczność.
Dodał z uśmiechem, ujmując moją dłoń i całując jej wierzch. Miałem wrażenie, że nawet w ciemnościach widział jak cały się czerwienię. Wyrwałem swoją dłoń, patrząc w ziemię.
- Jesteś strasznie irytujący.
Odparłem, nie patrząc nawet na niego. Podniósł wtedy mój podbródek, przysuwając się do mojej twarzy.
- Wiem...
Szepnął na chwilę przed tym, jak połączył nasze usta. Oparłem się o ziemię, czując, że tracę grunt pod nogami. Tochi objął mnie w tali, przysuwając do siebie. W głowie mi szumiało. Praktycznie odpływałem po zwykłym pocałunku. Jego druga ręka powędrowała od mojego brzucha w górę, zatrzymując się dopiero na sutkach.
-T-Tochi... przestań.
Wyszeptałem, oddychając ciężko i z trudem łapiąc oddech. Nie przestał. Pieścił moje sutki, odrywając się od moich ust i liżąc szyję. Zajęczałem cicho, odrzucając głowę w tył. Tochi puścił mój brzuch, pozwalając mi upaść na ziemię. Teraz jego obie ręce zakreślały linię na mojej tali. Oparłem ręce na jego piersi. Chciałem go odepchnąć, ale utraciłem praktycznie całą siłę. W końcu skapitulowałem, tylko przytrzymując się jego koszuli. Tochi zsunął jedną rękę do moich spodni, rozpinając je powoli.
-N...nie... przestań... proszę...
Powiedziałem z trudem, jęcząc cicho. Wiedziałem, że to nic nie da, ale nie chciałem mu się oddawać tak łatwo. Potrzebowałem czegoś na ochłonięcie, żeby się otrząsnąć. Najlepiej kubła zimnej wody. Nie chciałem ,,tego" robić pod gołym niebem, nawet jeżeli Tochiemu na tym zależało. Zacisnąłem dłonie w pięści, odwracając twarz na bok, kiedy zaczął zsuwać mi spodnie z bioder. W jego oczach zaiskrzyła już jego osobowość wilka.
-Tochi... proszę... przestań.
- Wczoraj nie skończyliśmy, bo byłeś zmęczony. Dzisiaj mamy okazję to nadrobić.
Powiedział, zaczynając mnie pobudzać. Zagryzłem zęby, starając się stłumić jęki. Bezskutecznie. Cichy pisk rozległ się tuż przy mojej twarzy. Przeszedł mnie dreszcz. Spojrzałem na trawę, na której na tylnych łapach stał jakiś gryzoń, wpatrując się we mnie. Krzyknąłem, wyrywając się Tochiemu, stając na równe nogi i odsuwając się jak najdalej.
- Coś się stało?
Zapytał jakby nigdy nic.
- Jasne, że tak! Tutaj aż roi się od ohydnych stworzeń! Nie pozwolę, żeby łaziły po mnie jakieś gryzonie, jak ten!
Wskazałem na potwora, który o mało co mnie nie zaatakował. Tochi spojrzał na niego a potem znowu na mnie, ze swoim zwyczajowym uśmiechem.
-Nie mów mi, że boisz się takiego malutkiego żyjątka.
Odparł, wyciągając rękę w stronę gryzonia, który powąchał jego dłoń i zwiał gdzieś w krzaki.
- Widzisz? On boi się znacznie bardziej, niż ty.
- I tak jest okropną kreaturą! Poza tym, mówiłem, że nie będę spał w lesie! A ty miałeś mi pomóc, choćbyśmy mieli iść całą noc!
- Racja. Przepraszam, ale nie mogłem ci się oprzeć. Wiesz, że cię kocham.
- Skończ już z tym! Wiesz, jakie to irytujące?! I jeszcze...
Nie zdążyłem skończyć, bo Tochi zatkał mi usta dłonią.
-Ciii... Mówiłem ci już zajączku, że możesz wystraszyć swoich braci, jeżeli będziesz tak krzyczał.
-Mhmmnnmmm...!
-Uspokój się, a wtedy cię puszczę. Przepraszam cię. Chciałbym uprawiać z tobą seks na łonie natury, ale jeżeli tak bardzo ci zależy, żeby wracać do domu, to wrócimy.
Zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony. Jak mógł mówić takie rzeczy?! Spiorunowałem go wciekłym wzrokiem, co w połączeniu z załzawionymi oczami i rumieńcem na całą twarz musiało wyglądać nieco żałośnie. Na szczęście Tochi tego nie skomentował.
- No dobrze, chodźmy już.
Nie odpowiedziałem. Stałem w miejscu zażenowany i wściekły. Wtedy Tochi złapał mnie za rękę i znowu pociągnął w dalszą drogę. Czasem jego huśtawka nastrojów była niesamowicie szokująca. Przed kilkoma chwilami był bliski zgwałcenia mnie, a teraz zachowywał się jakby nigdy nic. Dalej skupiałem się na drodze i ewentualnych przeszkodach. Po dłuższej wędrówce poczułem jak zaczynam słabnąć. Nogi mi miękły, kolana się pode mną uginały, oczy się kleiły a głowa robiła się ciężka. Cały ciężar ciała zacząłem opierać na Tochim. Prawie usypiałem na stojąco.
-Zajączku, chcesz iść spać?
Pokręciłem głową, opierając ją na torsie Tochiego.
-Nie chcę... muszę wrócić do domu. Nie będę spał w lesie...
-To może zrobimy sobie przerwę?
-Nie... jeżeli zrobimy przerwę, to znowu będziesz chciał to zrobić.
-Obiecuję, że nie. Kilka minut i na pewno będziesz w pełni sił.
-Nie... jeżeli zasnę, to potem nie wstanę. Będę szedł, choćby przez całą noc.
-Nie możesz się przemęczać. Zaraz padniesz, jeżeli się nie zdrzemniesz.
-Nmm... nie... mówiłem, że będę szedł całą noc i taki mam zamiar. Chociażbym miał paść.
Zachwiałem się, praktycznie z zamkniętymi oczami. Utrzymałem się w pionie tylko dzięki Tochiemu. Byłem wykończony, ale miałem zamiaru iść spać.
-To może zrobimy tak, zrobisz sobie przerwę, a za pięć minut cię obudzę i pójdziemy dalej. I obiecuję, że pójdziemy dalej, nawet gdybym miał cię postawić na nogi siłą. Zgoda?
Pokiwałem głową. Nie byłem pewny, czy docierały do mnie jego słowa, ale wydawały się brzmieć rozsądnie. Usiadłem ciężko, opierając się o drzewo. W mgnieniu oka usnąłem.
- Zajączku. Wybacz, że cię budzę, ale musimy iść dalej.
Usłyszałem z czeluści nocnej otchłani. Jednocześnie poczułem, jak ktoś mną targa. Nie miałem siły otworzyć oczu. Co prawda te pięć minut pomogły mi odrobinę odsapnąć, ale ciągle miałem niedobór snu. Tochi złapał mnie za rękę, ciągnąc do góry. Wbrew sobie wstałem, opierając się od razu na nim. Usłyszałem wtedy jego serce. Biło mocno i szybko. Dziwne... nie przypominałem sobie, żeby to był jego zwyczajowy puls. Szybkie bicie serca mogło być spowodowane stresem, strachem, adrenaliną bądź przedawkowaniem kofeiny. Ciekawe skąd mógłby wziąć kawę. Poczułem ciepłą dłoń Tochiego, ciągnącą mnie przed siebie. O mało co się nie wywróciłem, ale udało mi się utrzymać równowagę. Ruszyłem chwiejnym krokiem, potykając się o korzenie i rośliny. Nie miałem już siły, żeby trzymać podniesione powieki. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy Tochi odrobinę zwolnił, zdałem sobie sprawę, jakim szybkim tempem maszerowaliśmy.
- Coś się stało?
Zapytałem, praktycznie przez sen.
- Nic takiego. Wydawało mi się, że coś słyszę i wolałem przyśpieszyć.
Odmruknąłem coś, co miało mniej więcej znaczyć ,,aha" i ruszyłem dalej, opierając się na Tochim. Nie obchodziły mnie nawet patyki i liście, zahaczające o moje włosy i ubrania. Byłem zbyt wykończony, by się tym przejąć.

4 komentarze:

  1. Boziu... Ale ten Usagi jest uparty -.-. No coz co by tu napisac... O! Wiem: Rozdzial naprawde fajny i czekam na kolejne notki. Jestem bardzo ciekawa jak rozwiaze sie sprawa miedze Zajaczkiem a jego ustawiona partnerka. I kiedy w koncu nasz uparciuch wyzna uczucia Tochiemu
    Pozdrawiam i zycze mnostwo weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na kolejny rozdział! Jest godzina 3.30 w nocy, a ja czytam i czytam. Uwielbiam Cię!

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaa! Juz koniec :( Nie mogę sie doczekać następnego rozdziału! Przeczytałam całego "Zajączka" w godzinę i nie mam dość... Jestem na tym blogu od dwóch godzin więc nie znam autorki ale podziwiam Cie bardzo za Twoją twórczość <3 Cudnie piszesz, nic sie nie porównuje. Najlepsze yaoi pisane przez kogoś jakie do tej pory czytałam. Z niecierpliwością czekam na więcej! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. eeeeeeeee jak ja mogłam jeszcze nie skomentować? ugh.... Jak zawsze:
    <3

    OdpowiedzUsuń