sobota, 15 lutego 2014

Zajączek XXXVII - Ferezja czerwona

Po raz kolejny spóźniona i niestety po raz kolejny z dość krótką notą. Na bieżąco czytam wasze komentarze(poprawiają mi humor w smutne, samotne dni) i wiem, że bardzo wam zależy na częstszym czytaniu postów, zwłaszcza, kiedy noty mają jedną-dwie strony. Niestety, jeżeli będę wstawiać więcej postów w tygodniu (o ile jakimś cudem znajdę na to czas) to historia zaraz się skończy. A pewnie nie chcecie tak szybko się z nimi rozstawać, prawda? Co prawda mam w zanadrzu jeszcze kilka innych opowiadań, które już mają spokojnie po kilkadziesiąt części (chyba nie powinnam się do tego przyznawać) ale myślę, że polubiliście to opowiadanie i nie chcecie aż tak szybko go kończyć. Może raz na jakiś czas wrzucę np. dodatkową notę w tygodniu(jak bardzo będzie mi się nudzić, ew. będę miała dużo wolnego czasu)
To tyle na razie. Zapraszam do czytania kolejnej części :3
 
-Pobudka zajączku. Czas wstawać.
Mruknąłem coś, przewracając się na drugi bok i zakrywając się kołdrą. Nie chciałem jeszcze wstawać. Zwłaszcza, że spałem tak krótko.
-Jeżeli nie wstaniesz, spóźnisz się na autobus. Będą się o ciebie martwić, a Mita będzie musiał jechać sam.
Otworzyłem gwałtownie oczy. Leżałem na boku, twarzą do ściany, a nade mną pochylał się Tochi. Specjalnie wspomniał o Micie. Wiedział, że nie chciałbym, żeby zobaczył jakieś jednoznaczne sytuacje, nawet jeżeli i tak wiedział, co nas łączy. Podniosłem się z łóżka, zanim Tochi zdążył spróbować mnie pocałować.
-Dobra, wstaję.
Uśmiechnął się tylko. Przetarłem oczy, wstając niechętnie. O dziwo Mity nie było w pokoju.
-Siedzi w łazience.
Odpowiedział Tochi na pytanie, którego nie zadałem. Na stoliku leżały już trzy talerze z wyłożonymi na nich kanapkami z szynką, świeżymi jagodami i mętnym kakao. Nie czekając na Mitę, zacząłem jeść kanapki. Były takie sobie, ale przynajmniej to tylko kanapki. Nie dało się tego tak łatwo zniszczyć. Nawet z umiejętnościami kulinarnymi Tochiego. Co prawda mógł użyć produktów lepszej jakości, ale nie oczekiwałem więcej niż podał. Co do jagód, były słodkie i soczyste. Była to zdecydowanie najlepsza rzecz, jaką był w stanie podać. Kakao za to było tak samo wstrętne jak zawsze. Kiedy już skończyłem, Mita akurat opuścił łazienkę. Bez słowa wziąłem plecak, gdzie trzymałem ubrania i zająłem jego miejsce. Opłukałem się szybko z brudu, nagromadzonego wczoraj, ubrałem się i wyszedłem. Mita był już po śniadaniu i czekał tylko na mnie, żeby wyjść.
-I jak? Wyspałeś się?
Zapytał beztrosko, przerywając dyskusje z Tochim. Zignorowałem go, rozczesując włosy i biorąc plecak.
-Jeżeli macie zamiar zdążyć na autobus powinniście już wychodzić.
Powiedział spokojnie Tochi, wrzucając do szczelnego pojemnika świeżo zebrane jagody.
-Wiem, wiem.
Odparłem spokojnie, chowając szczotkę do plecaka. Mita wziął jakąś sporą walizkę, prawdopodobnie ze szkicami oraz drobną torbę.
-To jak? Idziemy?
Zapytał, zwracając się do mnie. Pokiwałem głową, idąc do drzwi. Tochi nas odprowadził pod wejście do lasu.
-To do zobaczenia zajączku.
-Taa... do zobaczenia.
Odwróciłem głowę, w przeciwną stronę, niż stał Tochi. Jasne, że chciałem się z nim pożegnać jak należy, ale nie miałem zamiaru robić tego przy Micie. Tochi uśmiechnął się, czochrając mi włosy. Dobrze, że nie zdecydował się na nic więcej, bo musiałbym go zabić. Potem poszliśmy z Mitą w stronę lasu. Chociaż jakoś tak... dziwnie się czułem z myślą, że przez co najmniej tydzień nie zobaczę Tochiego a tak naprawdę się z nim się pożegnałem. Odeszliśmy już za pierwszy zakręt, kiedy coś mnie tknęło.
-M-Mita... poczekaj chwilę! M-muszę coś jeszcze zrobić. Albo wiesz co... możesz iść, dogonię cię.
-Nie martw się. Tylko się pośpiesz.
Kiwnąłem głową i zawróciłem, pędząc z powrotem na polanę. Tochi jeszcze nie wszedł do domku. Kiedy mnie zobaczył, zatrzymał się, podchodząc kilka kroków w moją stronę. Zatrzymałem się tuż przed nim, kładąc dłonie na kolanach, żeby złapać oddech.
-T-Tochi...  z-zapomniałem... ci... coś przekazać.
Wydyszałem, oddychając ciężko. Tochi cierpliwie czekał, aż odzyskam oddech i powiem, co mam zamiar powiedzieć. W końcu odzyskałem oddech i byłem w stanie się wyprostować. Spojrzałem mu w oczy ze stanowczością, jednak jego spokojne spojrzenie i delikatny uśmiech odebrało mi całą pewność siebie. Poczułem się dokładnie jak wtedy, gdy po raz pierwszy miałem się z nim rozstać. Nerwowo zacząłem trzeć ręce, starając się sformułować jakieś sensowne zdanie. Co prawda miałem już przygotowaną mowę i wiedziałem, co chciałem powiedzieć, ale... jakoś nie chciało mi to przejść przez gardło. Przełknąłem ślinę, starając się wypowiedzieć chociaż słowo, ale przeszywające spojrzenie Tochiego zaciskało sznur na moim gardle. Westchnąłem więc w końcu, opuszczając głowę. Nie... nie mogłem tego powiedzieć. Po prostu nie umiałem. Wbijając wzrok ziemię wyjąłem z kieszeni kwiatek, zebrany ostatniej nocy.
-T-to... to ferezja czerwona.
Powiedziałem cicho. Mało inteligentne wyznanie, przyznaję, ale nic innego nie byłem w stanie wypowiedzieć. Nie podniosłem wzroku, czekając na reakcję. Poczułem jak bierze kwiat z mojej dłoni. Chyba przyglądał mu się przez chwilę. Potem przykucnął przy mnie, patrząc mi w twarz. Uśmiechał się szeroko. Zacisnąłem usta, czerwieniąc się jeszcze bardziej.
-Dziękuję.
Powiedział, łapiąc mnie za rękę i ściskając ją delikatnie. Zacisnąłem usta jeszcze mocniej, starając się pohamować emocje.
-W-wstałbyś już. Wyglądasz idiotycznie.
-Jeżeli przestaniesz próbować ignorować moje spojrzenie.
Kiwnąłem głową w odpowiedzi. Wtedy nareszcie wstał. Z trudem poniosłem głowę, patrząc mu w oczy. Pociągnął mnie za koszulę, łącząc nasze usta. Zadrżałem, czując jak miękną mi nogi.
*Nie... o nie nie nie nie nie. Nie tym razem!*
Krzyczałem w swoim umyśle, ale ciało jakoś nie chciało się do tego respektować. Po chwili Tochi puścił mnie, patrząc mi czule w oczy. Odwróciłem twarz, nie mogąc tego znieść.
-Też cię kocham zajączku.
Serce mi zabiło mocniej. Czemu on zawsze musiał być taki... taki... pewny w słowach, które mówił.
-Nawet nie wiesz jak wiele to dla mnie znaczy.
Powiedział z uśmiechem. Oparłem ręce na jego piesi, odpychając się od niego.
-Jasne... domyślam się. Ale muszę już iść.
Objął moją twarz i po raz kolejny namiętnie mnie pocałował. Przewróciłem oczami, pozwalając sobie na rozkoszowanie się jego pocałunkiem. W końcu miałem go nie widzieć przez najbliższy tydzień. Puścił mnie w końcu, patrząc mi w oczy. Zbyt wyraźnie widziałem stróżkę śliny, która łączyła nasze usta. Odwróciłem wzrok, wycierając usta.
-Będę za tobą tęsknił.
Powiedział, czochrając moje włosy z uśmiechem. Przewróciłem oczami, odtrącając jego rękę i poprawiając włosy.
-No, leć już. Nie chciałbym, żebyś się spóźnił.
-Jasne. To... do zobaczenia.
-Widzimy się za tydzień.
Jeszcze raz poczochrał mnie po włosach. Odwróciłem się i znowu poszedłem w stronę lasu. Na jego skraju obróciłem się jeszcze, machając Tochiemu. Następnie pobiegłem drogą, żeby dogonić Mitę. Po pierwszym zakręcie, wpadłem wprost na niego, o mało co nas nie wywracając.
-Co ty tutaj robisz?
Zapytałem, cofając się o krok i odzyskując równowagę.
-Czekam na ciebie.
-Mówiłem, że możesz iść.
-Wiesz... chciałem. Ale nie mogłem się oprzeć możliwości zobaczenia twojego nastawienia do niego.
Poczułem jak zalewam się rumieńcem. Spiorunowałem Mitę morderczym spojrzeniem. Ile on w ogóle widział?!
-Nie przejmuj się Usagi. Mnie tu w ogóle nie było. Nic nie widziałem. Moja ciekawość została zaspokojona. Chodźmy na pociąg.
Nie odezwałem się. Byłem wściekły, że mój sekret się wydał, ale przynajmniej poznał go ktoś, kto zachowa go dla siebie.

2 komentarze:

  1. Jejuu, boskie ;-; Zakończenie takie słodkie, i w ogóle, nie wiem co powiedzieć ;_; Jak pomyślę że za niedługo może być koniec opowiadania, to chce mi się płakać ;-; Pisz dalej, bo naprawdę umiesz to robić <3 ~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli cię to pocieszy, to tak na oko mogę stwierdzić, że przed nami jeszcze co najmniej drugie tyle opowiadania. (z tego co na razie napisałam, a jeszcze wiele pomysłów przede mną ^^)

      Usuń